Wina w PRL–u

Stanisław Firszt

W latach PRL-u spożycie alkoholu w naszym kraju plasowało nas na pierwszych miejscach nie tylko w Europie, ale i w świecie. Na ulicach, w parkach i innych miejscach publicznych nawet w biały dzień spotykało się naszych obywateli, którzy wskazywali na spożycie jakiegoś „eliksiru”, który wprowadzał ich w stan nieważkości, a czasem boleśnie doświadczał, że przyciąganie ziemskie jest mocne, a ziemia obraca się wokół własnej osi, w związku z tym nie byli w stanie utrzymać równowagi i chcąc nie chcąc przylegali do powierzchni naszej planety.

Ślady spożycia tych „boskich trunków” widoczne były wszędzie w postaci pustych całych lub potłuczonych butelek, korków, kapsli, etykietek, wymiocin, kałuż moczu i ekskrementów. W tych samych miejscach porzucano liczne niedopałki papierosów, spalonych zapałek i różnego rodzaju śmieci. „Smakosze” mocniejszych trunków mieli swoje miejsca, które często „urządzali” na swój sposób. Klecono tam prowizoryczne siedzenia z kamieni, cegieł i desek. Tam też często, wśród tego wszystkiego, oddawali się w objęcia Morfeusza zaznając niebywałych uciech zmysłowych.

To wszystko zapewniały im ówczesne władze dbające o „dobro swoich obywateli” i dostarczenie im „cielesnych i smakowych atrakcji”. Wśród „napojów bogów” największym wzięciem i uznaniem cieszyły się wina specjalnie produkowane dla tej wysublimowanej części społeczeństwa. Fakt, że ci „smakosze” nie bardzo znali się na gatunkach, smakach i rocznikach win, aby nie mieszać im w głowach, produkty te niezależnie gdzie były produkowane, zwano po prostu „Wino”. Aby łatwiej dotrzeć do klientów, nalepki na butelkach tych alkoholowych napojów były bardzo proste pod względem graficznym. Na białym tle znajdował się dobrze widoczny czarny napis „Wino”. Forma tego przedstawienia od razu sygnalizowała, co zawiera butelka o pojemności 0,75 l. W związku z tym wina te nazywano „patykiem pisane”, a w uproszczeniu „patyki”.

Na nalepkach, chyba dla koneserów tych napojów i jego znawców, dodawano bardziej szczegółowe informacje: wino białe, owocowe, pojemność, zawartość alkoholu, przeważnie 13°, datę produkcji (co ciekawe, nie były to stare roczniki, a data produkcji wyprzedzała często ich wyprodukowanie). Aby uspokoić konsumentów, że produkt nie tak prędko może, np. skwaśnieć, informowano, że zawiera przeważnie 200 mg SO₂ na litr. Bukiet smakowy tych produktów opierał się na sokach owocowych (najczęściej jabłkowym stąd dawna nazwa pospolita produktu to: „jabcoki” lub „jabole”), często nieco kwaskowate (stąd jeszcze jedna nazwa tego typu win - „kwachy”). Dla smaku wszystko doprawiano cukrem, w mniejszej lub większej ilości.

W dobrym tonie było spożycie „Wina” prosto z butelki (najlepiej jednym ciągiem), w przyjacielskim gronie, oddając ją kolejnemu uczestnikowi libacji, w zamkniętym kręgu. Wyjątkowo, w celach higienicznych napój spożywano ze słoików po dżemie, z musztardówek lub z plastikowych kubków.

We wszystkich niemal miastach, ze względu na duże zapotrzebowanie funkcjonowały Zakłady Winiarskie, Zakłady Przemysłu Owocowo-Warzywnego, Zakłady Przemysłu Owocowego lub Zakłady Spożywcze Przemysłu Terenowego, które posiadały tajemnicę produkcji tego „zacnego trunku”. „Wina” można było dostać w każdym sklepie lub kiosku spożywczym, a zajmowały tam przede wszystkim dolne półki i tam można było je znaleźć. Był to produkt pierwszej potrzeby, na co wskazywały kolejki, które ustawiały się przed punktami sprzedaży na długo przed ich otwarciem, często wraz z pierwszymi promieniami słońca.

Część obywateli stała po świeży chleb, a część po „świeże wina”. Cena win nie była zbyt duża i dostosowana do możliwości klientów. Łatwo było uzbierać parę groszy lub wyżebrać od ludzi mówiąc – „daj na wino!” lub „dodaj do wina!” albo „brakuje mi do wina”. Koszt tego produktu, niezależnie od wytwórcy, w latach 70-tych XX wieku wynosił początkowo 19 zł, ale z inflacją podniesiono do 23 zł, a że w tamtych czasach popularny był serial „Stawka większa niż życie”, z głównym bohaterem agentem Klosem J-23, „Wina” owocowe zwano „J-23”. Z uwagi na cenę, zwykłe wina konsumowane były przez studentów, którzy wymyślili sporządzanie z nich, tzw. „grzańców”. Co ciekawe, te „patyki” doskonale się do tego nadawały.

„Wina” produkowały zakłady w całej Polsce, także na Dolnym Śląsku. Znajdowały się one we Wrocławiu, Legnicy, Bogatyni i we Wleniu. Produkt tej ostatniej wytwórni był szczególnie interesujący smakowo i nawet najbardziej odpornych konsumentów wprawiał w osłupienie i grymas obrzydzenia.

Dla bardziej wysublimowanych podniebień niektóre zakłady przetwórcze pokusiły się o wyprodukowanie podobnych, ale inaczej nazwanych produktów. Nazwano je po prostu (i takie były etykietki): „Wino białe słodkie”, „Wino Owocowe”, „Białe półsłodkie”, „Białe deserowe”. Niektóre z nich miały nawet własne nazwy, np.: „Husarz” i „”Parmena” z Chojnowa lub „Krystynka” z Wrocławia. Co ciekawe - ich cena była podobna do zwykłych „Win” lub była nawet niższa: 16 zł, 17,50 zł.

Nieco droższe wina przeznaczone były dla klasy robotniczej, która nie spożywała ich codziennie, ale od czasu do czasu przy jakichś okazjach. Były to wina również owocowe, ale już bez dodatków (siarki). Były odrobinę droższe, od 20 do 33 zł. Od zwykłych win odróżniały je kolorowe i zachęcające do zakupu nalepki, a także miały one inne nazwy: „Karo, markowe wino białe”, „Wino markowe Kier porzeczkowe”, „Bukiet leśny wino owocowe”, „Wino gronowe”, „Neptun wino owocowe czerwone bardzo słodkie”, „Wino owocowe Jeżynowe”, „Wino owocowe deserowe białe” i setki innych krajowych marek.

Wyjątkami były wina importowane, których cena wahała się od 40 do 50 zł. Były to produkty sprowadzane z zagranicy w beczkach i rozlewane w Polsce. Produkowały je Centralne Piwnice Win Importowanych. Takie piwnice win znajdowały się, m.in. w Bogatyni i Jeleniej Górze. Były wśród nich, m.in.: „Mistella, wino białe deserowe”, Lacrima wino białe deserowe”, „Calabrese wino czerwone deserowe”, „Ragusa czerwone deserowe”, „Gallala, prodit de Tunisie”, „”Muscat”, a także cała gama Vermuthów (Badel, Vasna, Istra, Alpini, Vinprom, CinZano, Cora), sprowadzano je ze Słowenii, z Węgier, Bułgarii, Jugosławii, Włoch, Portugalii i północnej Afryki.

Nasze wytwórnie próbowały wytworzyć produkt równie ekskluzywny. Były to, m.in. kordiały o różnych smakach produkowane, m.in. w Legnicy. Wyjątkowymi winami były Tokaje produkowane na Węgrzech. Przy większych uroczystościach i świętach, szczególnie w Nowy Rok wszyscy obywatele zaopatrywali się w napój naśladujący francuskie szampany, w radzieckie „Sowietskoje Szampanskoje”. W ten sposób spożycie „wina” w Polsce plasowało nas w samej czołówce. Pytanie było tylko jedno, czy były to prawdziwe wina, z którymi Polacy zapoznali się dopiero dużo później, już po upadku PRL-u.

Czytaj również

Najnowsze artykuły

Wykonanie serwisu: ABENGO