Zaklęte w szklanym kadrze
W 1300 roku Longlow po raz pierwszy trafia na karty najstarszych dokumentów. Kilka wieków później mieszkaniec niemieckiego Langenau uwiecznia codzienność wsi na szklanych negatywach. Po latach pan Maciej w Czernicy odkrywa fotograficzne znalezisko schowane pod podłogą, na strychu starego domu, w którym osiedliła się jego rodzina.
<b> Na szkle utrwalone </b>
Posępny, ale stanowczy wyraz twarzy człowieka z wąsami, odzianego w prosty strój, mierzy wzrokiem oglądającego jego fotografię wykonaną na tyłach jednego z zabudowań Langenau.
Dom ma numer 116. Skromnie ubrany pan, nazwijmy go Hans, siedzi przy zdobionym stoliku nakrytym białą serwetą. Zupełnie jak w ogrodzie miejskiej rezydencji. Tylko w koło zamiast wielkiego świata Hirschbergu, pełna różnych odgłosów, dość paradoksalna wiejska „cisza” w akompaniamencie ryczących krów, gdaczących kur, turkotu wozów drewnianych posuwających się z wolna po nierównych wiejskich drogach.
Mężczyzna ma rodzinę. Co jest źródłem utrzymania? Raczej nie praca na roli. Prędzej zarządzanie czyimś majątkiem. Tak czy owak robota opłacalna: w domu jest techniczna nowinka w postaci aparatu fotograficznego na szklane negatywy. Powszechnie dostępne klisze z substancją światłoczułą na przezroczystej masie z tworzywa to kwestia niedalekiej przyszłości.
Urządzenie – być może ktoś pamięta, jak to wygląda. Czy to wielkie pudło nakrywane czarną plandeką, pod którą chowa się fotograf, aby na matówce dojrzeć odwrócony przez obiektyw obraz rzeczywistości? Raczej nie. Aparat jest przenośny, skrzynkowy, choć wciąż sporych rozmiarów.
Prymitywna camera obscura, załadowana ciężkawą szklaną kliszą, nie ma migawki w dzisiejszym pojęciu tego słowa. Naświetlenie materiału polega na mniej lub bardziej szybkim zdjęciu z obiektywu jego przykrywki. Tajemniczy ruch ręką i.. prawie gotowe.
Obraz trzeba oczywiście wywołać i odbić stykowo na światłoczułym papierze. Tak powstają nie powtarzalne zdjęcia. Dla mężczyzny z rodziną raczej źródło rozrywki. Dla tych, którzy po kilkudziesięciu latach zasiądą w tym samym miejscu, w pachnącym latem wiejskim ogródku – nieoceniona pamiątka z przeszłości.
<b> Powrót po latach </b>
Pan Hans, posiadacz aparatu ma na pewno jednego syna – może nazywa się Kurt – który w wieku już dobrze zaawansowanym wraca na ojcowiznę, kiedy nie należy ona już do Niemiec.
Pierwsze lata wolnej Polski: rok 1997 i lżejsza atmosfera wokół Niemców, których rodziny przed laty budowały tradycję. Nie tylko w tamtej Langenau, ale i w Grunau, Bebisdorfie, Boberrullersdorfie, Boberrohrsdorfie (późniejszej Czernicy, Jeżowie, Dziwiszowie, Wrzeszczynie, czy Siedlęcinie).
Dawnym mieszkańcom coraz rzadziej przypisuje się zbiorową odpowiedzialność za rzeźnię Hitlera. Bo kiedy wódz III Rzeszy kazał mordować podludzi, taki na przykład Kurt, naprawdę niewiele mógł na to poradzić. Choć nie jest wykluczone, że wcielono go do Wermachtu (na co mógłby wskazywać jego wiek, w czasie wojny kwalifikujący się pod hitlerowskie kamasze).
Kurt na trasie sentymentalnej wędrówki śladami przodków i własnej młodości trafia do Langenau, czy raczej Czernicy, do domostwa numer 116, gdzie przed laty – Kurta wtedy jeszcze nie ma na świecie – do posępnego portretu ze stanowczą twarzą pozował jego wąsaty ojciec Hans, siedzący przy okrągłym, zdobionym białą serwetą secesyjnym stoliku.
<b> Bilet w jedną stronę </b>
Nie pamięta, a może tylko udaje, że nie wie, iż pod podłogą na strychu jego domu ktoś zostawia w burzliwym roku 1945 paczkę z tajemniczą zawartością. Nie rodowymi srebrami, złotymi monetami, porcelaną, diamentową biżuterią, słowem lokalną „bursztynową komnatę”, ale z niepozornie, wręcz brzydko wyglądającymi negatywami ze szkła. Już wówczas nadgryzionymi zębem czasu i pobrudzonymi dotykiem pleśni, na którą dawna światłoczuła emulsja jest szczególnie narażona.
Ktoś zostawia ją dzień, może dwa przed „wypędzeniem”, w pośpiechu ładując resztkę dobytku na wóz drabiniasty, którym z rodziną zjedzie do Jeleniej Góry. Tam na stacji czeka pociąg na Zachód, a Niemcy mają bilet tylko w jedną stronę, bez możliwości powrotu.
O tajemniczym pudełku już wie pan Maciej. Znajduje je 52 lata później podczas remontu strychu. Wrażenie niesamowite, bo przecież takich pamiątek z przeszłości nie znajduje się na co dzień.
Niczym skarb otacza klisze troską, naświetla ich obrazami papiery fotograficzne odsłaniając niespotykane krajobrazy przeszłości. Kawałek zapisanej na szklanych negatywach zwykłej, ale jakże cennej, rzeczywistości Langenau.
<b> Długa historia
długiej wioski </b>
Rok 1300. Podobno zakłada tu w pobliżu swoją siedzibę niejaki rycerz von Langenhaus. Fakt to, czy plotka, taka data widnieje na najstarszych wzmiankach o wsi nazywanej na początku Langlow.
Zresztą legenda od tego właśnie nazwiska każe wywodzić nazwę wsi, choć interpretacje są różne. Nie brakuje głosów, że Langenau bierze swój źródłosłów od niemieckiego „lange”, czyli długi (wieś ma około czterech kilometrów długości i jest pod tym względem jednym z bardziej „długich” wiosek w Górach Kaczawskich).
W wiekach średnich zmieniają się właściciele włości w Langelowie: raz są nimi przedstawiciele rodu możnych von Kittlitz, później magnaci herbu von Seydlitz. Najmocniejszy ród, który we władanie miejscowość bierze, to protoplaści przyszłych właścicieli niemal całej Kotliny Jeleniogórskiej, von Schaffgotchowie.
To oni dokonują – jak w większości terenów, które mieli w posiadaniu – swoistej rewolucji.
Rok 1543: wówczas według zachowanych inskrypcji w annałach Balthasar Schoff zwany Gotsche przebudowuje dwór. Ten sam, w którego „cieniu” kilka wieków później będzie działał z aparatem fotograficznym Herr Hans. I który to dwór, przemieniony później w przebogaty pałac, w pewnym sensie ukształtuje późniejsze dzieje Czernicy.
Imć Balthasar Schoff bardzo posiadłość ceni, zapewne z różnych względów – być może krajobrazowych. Dwór traktuje dosłownie jak swój dom i twierdzę. Nie tylko go rozbudowuje, ale i upiększa. Funduje, między innymi, przepiękne polichromie w holu reprezentacyjnym. Malowidła, na przekór zawierusze dziejów, dotrwają do czasów nam współczesnych.
Powstają też umocnienia obronne, w tym fosa oraz mury.
Skutecznie ochroniły zamek przed atakiem polskich Lisowczyków, najemników cesarza Ferdynanda II, którzy oblegają nasze ziemie na początku wieku XVII w walce z czeskimi powstańcami.
Ale wtedy to już nie jest problem Schaffgotschów, którzy posiadłość sprzedają rodzinie von Lest.
Ci zaś w spokoju nie potrafią włości utrzymać. Na tle rodzinnym, zapewne w konflikcie o wpływy i pieniądze, Nikolaus von Lest podrzyna gardło własnemu bratu, właścicielowi posiadłości Oswaldowi. Bratobójca ratuje się ucieczką, a konflikt rodzinny wykorzystują inni możni, którzy zresztą często się wymieniają na fotelu panów i władców na czernickim dworze.
<b> Prawie jak nad Loarą </b>
W 1728 osiedla się tam rodzina von Glaubitz, później bogata familia von Förster, która rządzi pałacem do 1861 roku.
W XX wiek dwór w Langenau wkracza jako posiadłość córki radcy handlowego Leopolda Schoellera. Początek ubiegłego stulecia to pasmo sukcesów dla wsi oraz jej reprezentacyjnej budowli. Pałac – niczym jeden z zamków nad Loarą – zyskuje zdobioną elewację inspirowaną francuską architekturą dawnych rezydencji.
Ma dwa piętra, wysoką piwnicę, a od 1911 roku – wieżę narożną wysuniętą przed mury. Wnętrze jeszcze bardziej imponujące – kryje salę balową w kształcie koła z przebogatymi secesyjnymi malowidłami. Chlubą rezydencji wciąż są polichromie z 1563 roku.
Widzimy herby należące do właścicieli Langenau, zwierzęta i rośliny wtopione w harmonijną całość, połączoną elementami geometrycznymi. Bogato zdobiony renesansowy piec kaflowy, sztukaterie na sufitach parteru i piętra. I widok z okien, będący dopełnieniem całości wnętrza.
Rozciąga się z nich niczym lokalny Eden ogród przypałacowy i park, kształtowany przez wiele dziesiątek lat. W epoce fin de siecle’u szalenie modny z gatunkami drzew i krzewów ozdobnych. Wśród rododendronów, azalii pachnących, może platanów o fantazyjnych kształtach rozpościerają się połacie trawy starannie wystrzyżonej. Okalającej dwa stawy, w których w latach świetności pływają japońskie karasie i karpie.
Krajobrazy niespotykane w prostych, aczkolwiek równie kolorowych i pachnących pobliskich ogródkach wiejskich chałup.
Taki zapewne ogród przypałacowy widzi Hans z Langenau. Dwór raczej nie jest dostępny dla wiejskiej gawiedzi. Jego tereny przyległe – także. Tak przynajmniej sądzić można z braku motywów tego miejsca na fotografiach uwiecznionych przez mieszkańca.
A może to go wcale nie fascynowało? Dla ówczesnych nie jest to bowiem nic nadzwyczajnego. Zapewne Hans miałby kłopot ze zrozumieniem, dlaczego kilkadziesiąt lat później wyremontowany wzorowo po latach zaniedbań w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, wzbudza tak wiele emocji pośród pobliskiej ludności.
<b> Na wsi wesela
czyli pasje fotografa </b>
Za to pasją fotograficzną Hansa wydają się ludzie. Kto? Pozostanie sekretem historii, bo i nawet jego syn ma kłopot z przyporządkowaniem dawnej rzeczywistości utrwalonych na szklanych negatywach obrazów. Pan Maciej zaznacza, że są to zdjęcia z obecnej Czernicy zwanej Górną, uważaną zawsze za zamożniejszą część Langenau.
I to widać: pan i panicz na jednej z fotografii. Siedzą przy stole bodaj w surdutach, a na pulpicie pozostawili meloniki, oznakę przynależności do sfer nieco wyższych niż zwykłe chłopskie pospólstwo. Może okazją do zdjęcia było wesele, które oglądamy na innej zbiorowej fotografii?
Państwo młodzi z poważnymi minami (śmiać się nie wolno, bo naświetlenie wymaga dłuższej ekspozycji i na zdjęciu spontaniczny uśmiech może wyjść niczym grymas niezadowolenia). Obok nich familie ściśnięte na podwórku jednej z posesji. Równie „dorosłe” dzieci, bez oznak spontaniczności dzieciństwa, z fryzurami „na pazia”, ścinanymi zapewne za pomocą nałożonych na głowę naczyń – żeby było prosto.
Na drzewach jeszcze nie ma liści, ale już jest ciepło: wiosna się zbliża, a na podniebienia biesiadników czekają uciechy suto zastawionego weselnego stołu. Wśród gości jest oczywiście Hans, tyle że obecny jedynie poza zasięgiem kadru, stojący za pudłem camera obscura.
<b> Fircyk w zalotach </b>
Czasami można odnieść wrażenie, że ów tajemniczy fotograf uwiecznia miejskich letników, którzy do Langenau przyjeżdżają na wywczasy. Być może, choć Czernica nie jest miejscowością turystyczną na miarę innych górskich kurortów.
Stąd fircykowaty jegomość – zupełnie niewiejski typ podrywacza i cwaniaczka, który zapewne zakosztował w wielkomiejskich rozkoszach, a na wieś przyjeżdża okazjonalnie, w odwiedziny do bliskich.
Są też dwie piękności z Langenau o dość charakterystycznej mocno zarysowanej germańskiej urodzie. Odziane w letnie suknie, na podwórzu jednej z posesji, zatrzymane w kadrze życia pomiędzy rozrywkami wakacyjnych dni w beztroskiej sielskości dawnej Czernicy.
Gdzieś, na innej fotografii dwóch „kawalerów”, sądząc po podobieństwie, braci lub kuzynów, jakby na czatach w oczekiwaniu na zdobycz płci pięknej. Gdzieś pośród kaczawskich łąk, ale i w rekwizytach niewiele z naturą mających wspólnego: ustawionym w trawie krześle. Widać panowie niezwyczajni do wiejskości. Albo inny jegomość w letnim sportowym ubraniu z potężnym rowerem pozuje do zdjęcia na głównym trakcie wsi. Raczej nie jest jej stałym mieszkańcem.
Ale są też i bardziej naturalistyczne obrazy: dwóch panów – elegancko choć raczej po wiejsku ubranych – w dorożce, przykrytych derką. Może wybierają się do miasta na targ? Czy chłopina z bydlęciem: śmieszny dość widoczek, bo przejęty pozowaniem mężczyzna założył krawat i pewnie z szafy wyciągnął przesiąknięte naftaliną ubranie. Do tego krowa pasuje jak pięść do nosa, ale cóż tam… Nie ma to, jak uwiecznić się na tajemniczym obrazku, który – wytarty z kurzu czasów przez pana Macieja, ujrzy na powrót światło dzienne kilkadziesiąt lat później.
<b> W cieniu kościołów </b>
Hans chodzi do kościoła: a we wsi są dwie świątynie, jak w większości takich osad na Śląsku. Ewangelicy mają swoją, katolicy – swoją.
Do której parafii przynależy Hans, nie wiemy. Ale kościoły widzi codziennie.
Najstarszy, katolicki pamięta końcówkę wieku XIII, kiedy zostaje wzniesiony w obowiązującym podówczas niemal wszędzie w okolicach romańskim stylu. Jak na niewielkie Langenau świątynia rozwija się szybko i bogato. Przebudowana dwukrotnie na przestrzeni dziejów. Za sprawą magnatów, panów na pobliskim zamku i właścicieli wsi
Von Lestowie – ci sami, u których dochodzi do bratobójczego mordu, może w przeczuciu odkupienia swoich win – fundują ołtarz. Manierystyczny i tętniący śląskim barokiem. Zatrudniają Adamusa, jednego z bardziej wziętych snycerzy, który z klasą rzeźbi sceny zbawienia i odkupienia. Wszystko za pomocą całego wachlarza ornamentów: od pilastrów herbowych, poprzez pucołowate postaci puttów (aniołków), lwie łby, zawijane ozdoby, misterne okucia
Po von Lestach pozostaje także manierystyczna ambona, na której namalowano postaci ewangelistów osłaniających siłę Słowa Bożego barokowym baldachimem.
Kosz kazalnicy wówczas powstały ostaje się do dziś, podobnie jak i dużo wcześniejszy, bo późnogotycki krucyfiks. Przed nim zapewne klęczeli Balthasar Schaffgotsch z małżonką Magdaleną, którzy zresztą pozostali na zawsze w krypcie pod prezbiterium.
I z innej już perspektywy oglądają stalle i emporę w formie balkonu umieszczonego na jednej ze ścian prezbiterium, w którym zasiadała rodzina właścicieli wsi i donatorów kościoła.
A na niej dwanaście scen starotestamentowych, w tym dość śmiałe przedstawienia Adama i Ewy we właściwych im strojach w postaci listka figowego. Za rajskie tło służy pejzaż leśny, może inspirowany pobliskimi drzewami przedgórza Kaczawskiego?
Chrzcielnica, w której pierwsze doniosłe chwile przeżywały pokolenia mieszkańców Langenau i zarazem Czernicy, także przypomina o możnych tego świata, którzy są donatorami i dobroczyńcami parafii św. Michała Archanioła. Na pamiątkę ich zasług wykuto na piaskowcowej czaszy baptisatorum herbarze zacnych rodów magnackich: Lestów, Rebnitzów, Hochbergów oraz Stoschów.
Świątynia ewangelicka ma mniej szczęścia. Powstaje w burzliwych poreformacyjnych czasach, jako przywilej dla luteranów, w roku 1744. Zapewne z gorszych materiałów i znacznie mniejszym nakładem prac.
Kształtu i wnętrza raczej skromnego, jako nieco wydłużony ośmiobok. Do niego już za czasów pana Hansa, w roku 1911 dobudowana zostaje wieża.
34 lata później już nie ma komu odprawić nabożeństw. Niemieccy ewangelicy wsiadają do wspomnianego już pociągu z biletami w jedną stronę. Polskich, oczywiście nie ma. Parafia i kościół podupadają dzieląc los ogromnej większości poewangelickich miejsc kultu w okolicach Jeleniej Góry, straszących do dziś ruiną i niebytem. Podobnie jest w Czernicy, gdzie z kościoła oprócz wspomnień o jego burzliwej przeszłości, pozostaje tylko zrujnowana wieża.
<b> Byt utrwalony </b>
Historia zamknięta w kadrach tajemniczych fotografii może egzystować własnym życiem. Ich bohaterowie, choć obecni w znanym otoczeniu, pozostają anonimowymi świadkami epoki niemieckiej sielskości.
Zdjęcia powstają przed wybuchem I wojny światowej. Świat dawnych mieszkańców jest jeszcze poukładany i w miarę normalny.
Nieznany nikomu Hitler maluje gdzieś w Monachium swoje akwarelki, a pan Hans w Langenau w wolnych chwilach fotografuje. Cała ta poezja z dziejami w tle ulatuje powoli w niebyt. Z Adolfa wyrasta zbrodniarz. Pan Hans i tysiące innych jego rodaków w odkupieniu win własnych muszą Langenau opuścić po klęsce wodza.
Siła fotografii polega na tym, że – mimo przeciwności losu – byt ten wcześniej utrwalony cały czas trwa. Choć nieco zatarty zębem czasu, pleśnią i nadwrażliwością na czynniki atmosferyczne bardzo delikatnej (dosłownie i w przenośni) substancji światłoczułej.
<i> Dziękujemy panu Maciejowi Giersowi za udostępnienie starych fotografii ze swojego archiwum. </i>