Hirschberg w cieniu kata
Piją piwo w ratuszowej piwnicy potajemnie wychodząc z sesji. Ale podczas obrad potrafią uchwalić drakońskie ustawy. Odbierają i dają przywileje, w ich rękach są nagrody dla burmistrza. Mogą zdecydować nawet o obsadzie personalnej w parafiach. I zapłacić oprawcy sporą sumkę za odcięcie głowy skazańca.
W sali ratusza miejskiego obrady. Rajcy znudzeni sesją tylko myślą, jak tu się z niej „bezpiecznie” urwać. Łatwo nie jest, bo obecność obowiązkowa, a surowe sankcje za absencję raczej zniechęcają do wagarów. Ale na wszystko znajdzie się sposób.
Dlatego też mieszkańców grodu nie dziwi fakt, że w sali piwiarni „Seemanklause” Gustava Beiera przy Gerichtstrasse (dziś Pionierów Jeleniej Góry, wówczas Sądowa), radni kamuflując się od czasu do czasi popijają zimne piwo. I raczą się dobrym obiadem. Choć w ratuszu trwa właśnie sesja! Rajcy zrobili sobie przerwę i na kufelek i coś na ząb wyskoczyli do tej przytulnej knajpki korzystając z podziemnego przejścia, o którym wiedzą tylko wtajemniczeni bywalcy ratusza.
Tajemne przejście podziemne z ratusza wiodące do różnych części śródmieścia, a nawet pod Wzgórze Zamkowe (Hausberg, Wzgórze Krzywoustego) to jedna z legend jeleniogórskiego starego miasta. Korytarzami lochów można, według przekazów, dostać się w bezpieczne miejsce w razie oblężenia miasta i ataku obcych wojsk. Kłamu legendzie, jak to bywa, nikt nie zadaje, ale i prawdy nie potwierdza. Może rzeczywiście tak jest?
To możliwe, bowiem losy jeleniogórskiego magistratu, często remontowanego, spalonego, burzonego i odbudowywanego umożliwiały założenie takich konstrukcji, rzecz jasna o znacznie mniejszym zasięgu. W Jeleniej Górze lat dawnych ratusz jakoś nie ma szczęścia.
Drewniany płonie. Wypalona wieża magistratu czeka na remont do roku 1739. Nie ma dzwonów, które stopiły się w żywiole. Mieszkańcy z trwogą ją obserwują, bo w każdej chwili może runąć. Zima jest wyjątkowo ciepła i wietrzna. Ale 28 lutego widać, że pogoda się poprawia. Nad ranem jednak podmuchy fenowego wiatru zrobią swoje i wieża runie pozostawiając po sobie mgłę kurzu i pyłu, która po czasie pokaże obraz zniszczeń.
– Rozpadnięte ściany, zwalone na rynek zwieńczenie, zrujnowany ganek od strony zachodniej, nie wytrzymuje naporu i po blisko 140 latach od wybudowania leży zawalony z częścią wójtostwa. Na rynku spoczywa mocno pokiereszowany dach blaszany, spękana więźba, zniszczony mechanizm zegara. Gdzieś wala się pęknięta kula oraz fragmenty iglicy – oto wizja, jak się wydaje realna, Johanna Daniela Hensela, jeleniogórskiego kronikarza, który opisuje dzieje miasta. Hensel co prawda rodzi się kilka lat po tych wydarzeniach, bo w roku 1757, ale niewiele czasu minęło, więc obraz zachowuje się w pamięci starszych, którzy dla kronikarza miejskiego są nieocenionym źródłem informacji.
Ratusz zawala się tak szybko, że z interwencją nie zdążają strażacy, co jest o tyle dziwne, że mają swoją strażnicę w pobliżu magistratu. Jednak na ratunek nie mają czasu, bo muszą sami sobie pomóc. Część gruzów ląduje właśnie na domu czcigodnych pożarników, niszcząc przy okazji trzy wozy strażackie.
Katastrofy nie przeżyje trzech jeleniogórzan. Jeden z nich to niejaki Georg Milde, który zadłużony po uszy trafił za karę do celi specjalnego aresztu dla dłużników, mieszczącego się właśnie w magistracie. Los chciał, że był jedynym aresztantem. W gruzach ginie także opiekun wieży Gottfried Hauert oraz Friedrich Jirke, szewski czeladnik.
Rankiem, 1 marca 1739 roku, ratusz w niczym nie przypomina dumnego budynku wzniesionego w renesansowym stylu z gankami i krużgankami, wieżą nieco bardziej solidną dla oka niż ta, która później stanie w jej miejscu na nowym budynku. Nie jest zresztą usytuowana po środku całej konstrukcji, ale zgodnie z ówczesną modą, niemal na skraju frontonu. Pozostają tylko resztki południowej ściany wyłaniające się z morza gruzu. No i pręgierz, miejsce publicznych kaźni także ostaje się bez szwanku.
Magistrat po nowemu
Budowa nowego reprezentacyjnego gmachu urzędu opóźnia się z powodu trwających wojen śląskich i kryzysu na jeleniogórskim rynku.
Hensel podaje: rok 1746 jest wyjątkowo suchy. Rosną ceny w sklepach. Ludności żyje się źle. Ale nowy ratusz musi w końcu stanąć.
25 września 1747. Dzień zapisuje się złotymi zgłoskami w historii jeleniogórskiego samorządu. Wcześniej za siedzibę rajców pozbawionych miejsca pracy służą pomieszczenia kamienicy numer 33 należącej do burmistrza i rajcy zarazem, Hoefischena.
Wielkie wykazuje poświęcenie przekazując swoje komnaty na wyższe cele. Ciekawe, czy taką postawą zaimponowałby radnym współczesny prezydent w razie, odpukać w niemalowane, zawalenia się magistratu…
O godzinie 8, cała jeleniogórska wierchuszka zbiera się w burmistrzowych bogatych czterech kątach, aby podziękować władcy miasta za serce i gościnę. Czyni to w imieniu wszystkich skarbnik miejski niejaki Fischer. Spod numeru 33, niemal jak procesja, władze paradują ku pachnącemu nowością, lśniącemu magistratowi. Temu samemu, którego próg przekroczą rajcy Anno Domini 2007.
Procesji nie otwiera jednak ani burmistrz, ani skarbnik, ani wyższy urzędnik tylko… kat miejski z pomocnikami mieczowymi. Kat zwie się Kuehn, dzierży w prawym ręku miecz katowski. Kto wie, ile głów skazańców odrąbał wcześniej?
Za nim kroczy dostojnie zarządca rynku Sturm. Także niesie miecz, insygnia służące do ślubowania dla mistrzów cechu, dopiero później w kolejce za nim: syndycy, skarbnik, rajcy.
Ci podążają w szyku trójkami. Sędziowie, ławnicy idą powoli parami, w czarnych płaszczach. Z nimi lekarz miejski Suessenbach. Gra orkiestra, odgłosy werbli i trąbek odbijają się pogłosem od kamienic w rynku. A kiedy władza przekracza próg magistratu, w powietrze grzmi 12 salw odpalonych z wyjątkowo głośnych petard.
Na otwarcie
pompa i kicz
Pierwsza sesja ma przebieg niezwykle uroczysty. W izbie obrad, jak nazwano największe ratuszowe pomieszczenie, wisi potężne lustro, ogromny szklany klosz umieszczono nad potężnym stołem obitym zielonym suknem. Na wszystkich łypie z portretu król Fryderyk II. Znów brzmią trąbki i werble, rozlega się odśpiewana przez chór kantanta powstała na okoliczność kompozycja miejscowego organisty pana Reimanna.
Czterdzieści pięć minut trwa przemówienie rajcy Hoefischona, który uzasadnia, dlaczego w tak ciężkich czasach powstał nowy magistrat. Prokonsul Geier składa miastu i królowi życzenia wszystkiego najlepszego. Znów 12 salw z petard. Później uroczystość nadania obywatelstwa miasta trzem mężczyznom, z powodu okoliczności zupełnie za darmo. Inaczej płóciennik, garncarz oraz krawiec za godność bycia obywatelem Hirschbergu musieliby słono zapłacić.
Na mieście długo plotkują o wystawnym obiedzie spożytym w ratuszu. Posiłek jest wyjątkowo długi, choć menu pozostanie tajemnicą historii. Pewne jest jednak, że każdemu toastowi – a nie jest to zwykłe „prosit”, ale często dość nudnawe elaboraty chwalące postawy wskazanych osób – towarzyszą wystrzały z armat i fanfary.
Jeleniogórzanie radują się do wieczora, kiedy to po zachodzie słońca magistrat dostaje nowego blasku soczyście iluminowany od strony południowej piramidami z lampionów.
Sam kronikarz zauważa, że dekoracja jest dość kiczowata: w środkowych oknach stoją obrazy z orłem pruskim w dwóch wydaniach. Pierwszy wzlatuje ku słońcu, drugi siedzi dumnie z łbem w koronie. Są herby Hirschbegu, jak pisze Hensel, opatrzone dość bezsensownymi napisami. Po hucznym otwarciu życie wraca do szarej normy.
Wczesne
przecięcie wstęgi
Warto wspomnieć, że i wówczas inwestycję oddaje się do użytku przed jej pełnym wykończeniem. Dopiero za dwa lata zostanie w pełni dopieszczona ratuszowa wieża i stanie na niej orzeł pruski, przygotowany do lotu.
Stąd „odleci” za mniej więcej dwieście lat, ale lotem pikującym do ziemi, zwalony przez polskich osadników z piedestału niemieckości dawnego Hirschbergu.
Za to o niektórych elementach pomyślano wcześniej: już przed oficjalnym przejęciem przez władze ratusza, działa w jego piwnicach gospoda ratuszowa, gdzie piwo się leje z beczek do pełnych kufli okolicznych mieszczan.
Nowo wybudowany ratusz różni się, oczywiście od tego, który się uchował. Szczegółami, ale zawsze: główny portal znajduje się od strony ulicy Długiej (Langstrasse). W narożniku od strony północno-zachodniej – niemal naprzeciw studni miejskiej (tam trafi rzeźba Neptuna, który za niemieckich czasów zyska przezwisko Widlastego Jurgena) jest wejście boczne, później zamurowane.
Siedem kamieniczek kupieckich nie jest jeszcze ratuszową przybudówką. Na starych litografiach w ogóle ich nie widać. – Urzędnicy w XVIII wieku nie narzekają, bowiem, w przeciwieństwie do swoich kolegów z lat późniejszych na niedostatek miejsca.
Dura lex!
Wszystko to dzieje się w czasach, kiedy łatwo stracić głowę. I to dosłownie. Dobrze opłacany kat tylko czeka na okazję. Zresztą nie tylko zajmuje się „ścinką”. Kasuje pieniądze za inne „przyjemności”, z dzisiejszego punktu widzenia sadomasochistyczne, ale wówczas legitymizowane prawem i miejskimi statutami.
Kto uważa współczesne miejskie zakazy i nakazy za ostre, musi wiedzieć, że żyjemy w czasach wielkiej łagodności w porównaniu do okresu choćby sprzed lat trzystu. A zestawienie norm obowiązujących we współczesności z powrotem do ówczesnych praktyk jest całkowicie chybione.
Ostre regulaminy istnieją w Hirschbergu od kiedy rządzą rajcy – w różnych systemach wybierani. I te najbardziej surowe przepisy oni uchwalają mając na względzie walkę ze złem moralności zagrażającemu. Służą temu statuty miejskie, z których najstarsze zachowane pochodzą z roku 1592. Czego wówczas szaremu jeleniogórzaninowi nie wolno?
Nie bluźnij! Nie pij
po dużym dzwonie!
Najgorszym występkiem przeciwko dobru wspólnemu jest bluźnierstwo, które – jak argumentują rajcy – w obecnych czasach bardzo się rozpanoszyło i gniew boży bywa nim wywołany, tak więc zostaje zabronione, a zaistniałe karane cieżkim więzieniem lub innymi karami będzie.
Za bluźnierstwem podąża profanacja świętych sakramentów. Obowiązek wskazywania winnych mają duchowni. Najpierw piętnują z ambony, później – jeśli delikwent skruchy nie okaże – zgłaszają problem miejscowym władzom. A władza już wie, jak z takimi osobnikami walczyć. Nie będą tolerowani, staną przed sądem. Podobnie jak ci, którzy przeklinają i bluźnią, radzą się wróżbitów i cenią satanistów.
Obowiązkiem obywatelskim jest uczestnictwo, jak to się określa, w kazaniach niedzielnych (czyli nabożeństwach). Kto w tym czasie snuł się za miastem, spacerował po placach kościelnych, a co gorsza – przesiadywał w wyszynkach przy piwie lub wódce, ryzykował więzieniem i grzywną.
Zresztą w trakcie, kiedy w świątyniach wierni się modlą, sprzedaż alkoholu jest zabroniona (po dźwiękach dużego dzwonu, które – jak się okazuje – są nie tylko sygnałem dla wiernych, że zbliża się kazanie niedzielne, ale i bodźcem ostrzegawczym dla właścicieli wyszynków, że od tej chwili trunkami ani napitkami handlować nie mogą.
Podaż samego alkoholu jest także ściśle od radnych uzależniona. Nie może być wyszynkowany poza miastem, ani wytwarzany bez specjalnej zgody rady miejskiej. Ten przepis pozostaje zresztą w pewnej formie do dziś w postaci przydziału koncesji na sprzedaż wyskokowych napojów jeleniogórskim sklepikarzom i restauratorom.
Miejski porządek wkracza także w intymną sferę życia ludzkiego: zakazane są potajemne zaręczyny. Grozi za to kara i nieważność całego procederu.
Miejski savoir vivre,
czyli lepiej nie rwać włosów
Radni ze swoimi przepisami ingerują także w postawy codzienne podległych im mieszkańców grodu. W Hirschbergu zakazany jest handel w niedziele i święta. Karani grzywną i więzieniem są zarówno kupcy jak i klienci, którzy się temu zakazowi sprzeniewierzą. W inne dni handlowe miejsca pozostają ściśle ograniczone: wolno sprzedawać i kupować tylko w oznaczonych bramach i na rynku.
Kto ma ochotę zaprosić gości do domu, musi ten fakt zgłosić w urzędzie i uzyskać zgodę. Bez tego więzienie murowane.
Istnieje przymus pracy dla rzemieślników i kupców od rana do wieczora, poza niedzielami. – Nakazuje się zaniechanie tradycji „dobrego poniedziałku”, jak by to się dziś powiedziało – „szewskiego poniedziałku”. Rada ściśle określa wysokość zarobków i ilość produktów, jakie rzemieślnicy i pracownicy mogą otrzymać.
– Taki, na przykład, tragarz piwa, ma prawo do jednej szklaneczki dziennie i dostaje 3 krajcary (jednostka monetarna) za dniówkę. „Komu się nie podoba praca za taką płacę, może sobie gdzie indziej znaleźć lepszą. Kto bierze większe pensje, będzie ukarany ośmioma dniami więzienia – z rozbrajającą szczerością piszą radni.
Inny przepis dotyczy zachowania się w sądzie, co sugeruje, że nie wszyscy obywatele byli na sali rozpraw grzeczni.
– Rwanie włosów, obnażanie noża oraz rzucanie przedmiotami będzie karane grzywną lub więzieniem.
Radni są też wyczuleni na opieszałość służb miejskich. Wyznaczają co roku czas, do kiedy mają być naprawione i oczyszczone studnie miejskie: do Zielonych Świątek (w tym roku przypadają 27 maja).
Krzywym okiem rajcy patrzą na Czechów, którzy nie są mile widzianymi gośćmi. Zabronione jest, na przykład, zaciąganie długów u naszych południowych sąsiadów bez wiedzy rady. I to pod rygorem utraty praw mieszczańskich, co wiąże się z poważną degradacją społeczną.
Rajcy dbają za to o zdrowie, zwłaszcza niewiast w połogu. Zakazują mianowicie sprzedawania im piwa pod karą aresztu i grzywny.
Rzecz o katowaniu
Osobą darzoną szczególnym szacunkiem, a także należnym respektem, choć grozę budzącą, jest kat miejski.
Obowiązkiem kata jest nie tylko ścinanie głów i zakładanie stryczka skazańcom. Kat miejski oprawia ze skór zwierzęta i ma obowiązek sprzedaży skór szewcom. Za miejscowe skóry dostaje 1 florena, zamiejscowe – 1 talara śląskiego.
Sądząc po kolejnej kaciej powinności, zajmuje się on zabijaniem i utilizacją bezpańskich czworonogów, bardzo niemile wówczas w mieście traktowanych i widzianych.
Posiadanie rasowych psów myśliwskich przysługuje jedynie możnym i szlachcie. Zwykły mieszczanin nie może sobie na psa pozwolić. Ówcześni mieszkańcy nawet nie nazywają tego zwierzęcia przyjacielem człowieka. Na miejskie kundle poluje hycel, który dostarcza czworonogi do pracowni kata.
Ten od marca 1701 roku musi zaopatrywać burmistrza oraz każdego członka rady miejskiej w… jedną parę rękawiczek z psiej skóry. Możliwe, że półprodukty z psich fragmentów trafiają także do miejskich garbarzy z różnym przeznaczeniem.
Przywileje kata są niemałe: miasto zapewnia mu mieszkanie zupełnie za darmo, daje tygodniową stałą wypłatę, cztery korce żyta, tyleż samo ryżu i cztery talary w gotówce (to ekwiwalent za sągi drewna).
Kat ma też do własnej dyspozycji kawałek łąki przy strzelnicy. Co ciekawe, za opiekę kata aresztant musi zapłacić (państwo do niego nie dokłada).
Zachował się w opisach Hensela kaci cennik, lektura raczej dla ludzi o zimnej krwi. Otóż za swoje „usługi” kat dostaje pieniądze. Za okazanie instrumentarium, torturę, postawienie pod pręgierzem, chłostę, ścięcie mieczem lub stryczkiem, łamanie kołem w celu egzekucji. Osobny taryfikator obowiązuje za łamanie kołem człowieka, który nie jest skazany na śmierć.
Najdroższa „usługa”, czyli przypalanie rozżarzonymi szczypcami, darcie pasów skóry, ćwiartowanie kosztuje aż 10 talarów. Katowi płaci się także za usunięcie trupa samobójcy.
Taki oto zakres kacich powinności oferuje zainteresowanym wspomniany już Hans Kuehnen, który z odświętnym mieczem katowskim otwiera samorządową procesję do miejskiego ratusza. Miejsce jego pracy to głównie Wzgórze Szubieniczne (dzisiejsze Wzgórze Kościuszki, wcześniej – Kavalierberg), ale nie tylko. Pojawia się także przed magistratem, gdzie przecież stoi pręgierz, napawające trwogą miejsce dla wszystkich, którzy ośmielili się naruszyć surowe miejskie statuty Hirschbergu.
Niemy świadek
historii
Po tak ostrym przestrzeganiu obyczajów w mieście uchowało się niewiele śladów. W zasadzie tylko opisy kronikarskie Johanna Daniela Hensela. Po pręgierzu w rynku śladu nie ma. Wzgórze Szubieniczne zmienia charakter już na przełomie XVIII i XIX wieku stając się zaczątkiem jednego z ładniejszych parków miejskich. Po sądzie, w którym zakazuje się rwania włosów, uchowa się tylko nazwa ulicy na starym mieście – Gerichtstrasse – wąski zaułek łączący Priesterstrasse (Kapłańską, dziś Kopernika) z Rynkiem. Knajpka, gdzie radni potajemnie piją piwo znika z powierzchni miasta wraz ze zburzeniem w latach 60-tych kamienic przylegających do oficyn rynku.
Pozostaje właściwie tylko ratusz, niemy świadek wielu wstrząsających historii. Na szczęście nikomu nie przychodzi do głowy, aby go zburzyć, choć pomysły, jakie rodzą się w tym budynku w umysłach radnych, nie zawsze się podobały i podobają.
Korzystałem: Hensel Johann Daniel, Historyczno-topograficzny opis miasta Jelenia Góra, tłumaczenie Tomasz Pryll, Muzeum Karkonoskie w Jeleniej Górze, 2005