Taniec śmierci podczas zarazy
Choroby towarzyszą ludziom od początku ich istnienia na Ziemi. Wiele z nich było i jest stosunkowo łagodnymi, chociaż bardzo dokuczliwymi. Ale są również choroby bardzo groźne, a nawet śmiertelne. Każdy człowiek, jak twierdzą lekarze, nosi w sobie takie tykające bomby. Nigdy nie wiadomo kiedy się one uaktywnią. Mogą dosięgnąć jednego lub większej grupy ludzi. Tragedią są choroby zakaźne, szybko się rozprzestrzeniające.
Choroby zakaźne pojawiają się nagle i zbierają ogromne, często śmiertelne żniwo. Przypomina to trochę sytuację znaną z przyrody. Otaczają nas liczne gatunki owadów, z których część wyrządza nam szkody na polach i w ogrodzie. Jest to w pewnym stopniu do opanowania. Ale zdarzało się, że ni stąd, ni zowąd pojawiała się szarańcza, która była kiedyś nawet u nas plagą trudną do opanowania i zniszczenia. Jedynym sposobem było po prostu przetrwać i przeczekać, aż przejdzie - zostawiając za sobą zniszczone uprawy. Konsekwencją był głód , choroby i duża śmiertelność.
Tak było i jest z, tzw. „morowym powietrzem” – zarazą, która pojawiała się nagle, zbierała swoje żniwo, trudno było ją opanować i nagle też znikała. Epidemie miały różny charakter, zasięg i czas trwania. Największe spowodowane były chorobą, o której nie było wiadomo, jak ją leczyć. Szybko się rozprzestrzeniała osiągając ogromny zasięg terytorialny i trwała przez dłuższy czas.
W dawnych wiekach, kiedy medycyna była jeszcze w powijakach i nie docierała do mniejszych miejscowości i wsi, w różny sposób tłumaczono sobie co powodowało pojawienie się śmiertelnej choroby i jej rozprzestrzenianie. Twierdzono, m.in., że choroby przenoszone były z wiatrem przez, tzw. „morowe powietrze”, ale najczęściej mieli je przynosić ludzie działający pod wpływem istot demonicznych, osoby zarażone lub same istoty demoniczne. Choroby i zarazy, wg wielu ludzi mogły wywoływać także stare, brzydkie kobiety zwane czarownicami, jędzami, jagami, babami jagami, wiedźmami lub wróżkami – znachorkami. Wszystkie one, wg nich, miały kontakt z nieczystymi siłami i dzięki nim posiadły tajemną wiedzę umożliwiającą im posługiwanie się wróżbami i czarami. Miały one z własnej woli lub na zamówienie powodować susze, nieurodzaje, a także choroby zwierząt i ludzi. Wywoływały, z pomocą czarów i różnych mikstur, poronienia, zajmowały się usuwaniem niechcianych ciąż, a także doprowadzaniem małych dzieci przez ich „marnienie” do śmierci. Mawiano wówczas, że „Gdzie diabeł nie może tam babę pośle”. Czarownice nie zawsze były starymi babami. Przez spółkowanie z diabłem stawały się one młodymi, pięknymi kobietami, kuszącymi młodych mężczyzn, ale wewnątrz były złe i zepsute.
Epidemie miały też wywoływać „morowe dziewice”, które szkodziły ludziom na zdrowiu, często to one rozpoczynały też początek zarazy. Wg wystraszonych ludzi „morowice” były to wysokie, blade, chude, ubrane na biało lub czarno dziewczyny zwiastujące „mór”. Pochodziły nie wiadomo skąd. Choroby rozsiewały z płacht przewieszonych przez plecy lub z worków. Budziły lęk i przerażenie rzucając wulgaryzmami i strasznymi spojrzeniami w kierunku ludzi, których napotykały. W obronie przed nimi ludzie urządzali procesje i modlili się, a gdy to nie pomogło brali sprawy w swoje ręce i rozpoczynały się polowania na czarownice. Wyszukiwano kobiety roznoszące „zarazę”, ubierające się na czarno („czarna śmierć”). Zarażeni tłumaczyli wg XVII. wiecznego tekstu: „(…), że spowodowały to u nich czary i wiele ślepych, chorych, wyschłych i rozmaitymi chorobami udręczonych, którzy wg prawa zeznali, że te wszystkie choroby od czarownic mają, jedni na krótki czas, a drudzy aż do śmierci”.
To wszystko doprowadzało do wielu samosądów i doraźnych procesów. Wszędzie topiono czarownice, a w miastach i po wsiach płonęły liczne stosy.
O sprowadzanie epidemii i chorób posądzano też niejednokrotnie Żydów, którzy rzekomo w ten sposób chcieliby wytępić chrześcijan. Bezradni i wystraszeni epidemią ludzie modlili się, a gdy to nie pomagało wracali do dawnych zwyczajów - zamawiano choroby zaklęciami w rodzaju: „Zarazo, zarazo ustąp i na trupa wstąp! Zachowaj żywych w spokoju, odtąd aż do wieczności”; „Idź zarazo na suche korzenie, kaj nie chodzi żadne stworzenie”.
Kiedy zaraza się wzmagała opowiadano, że „morowe dziewice” coraz bardziej upodabniały się do samej śmierci, stawały się coraz bardziej suche lub wyglądały jak szkielety. Były odziane w czarne lub białe szaty, miały kosy, a niejednokrotnie też młotki, bowiem: „kosą ścinały, a młotkiem zabijały”.
W każdym razie śmierć była i jest rodzaju żeńskiego. Kiedy już „morowe dziewice” sprowadziły śmierć, zbierała ona śmiertelne żniwo, nie wybierając, czy to biednych, czy bogatych, ludzi bogobojnych i niewierzących, a nawet same czarownice.
Grabarze w tym czasie mieli pełne ręce roboty. Były to dla nich swego rodzaju żniwa. W czasie epidemii w Jeleniej Górze, w 1626 roku zmarło w krótkim czasie 506 osób. Ludzie bali się dotykać zmarłych. Robili to grabarze, którzy za ubranie zwłok i włożenie ich do trumny uzyskiwali dodatkowe zapłaty.
Kiedy drugi raz w 1633 roku wybuchła zaraza, a ludzie tłumnie zgromadzili się w kościele ewangelickim Św. Krzyża oczekując pomocy Bożej, z powodu tłoku szybko się zarażali. Stawali się nagle czerwoni, jakby pijani i szybko umierali. Było ich tylu, że grabarze nie nadążali z pochówkami. Trupy długo leżały na cmentarzu i czekały na swoją kolejkę.
W Krakowie, podczas zarazy w 1651 roku: „Widać było po miastach, miasteczkach i wsiach jako snopy walące się trupy ludzkie. Nie było komu trupów chować, bo nie tylko zarażali się od dotknięcia ale samo powietrze ludzi zabijało”.
Znaleźli się i tacy, co zdarza się do dzisiaj, którzy nie bacząc na zarażenie siebie i innych starali się ugrać coś na ludzkim nieszczęściu: „Hultajstwo domów i kramów rabowało”. Zdrowi ludzie bali się wchodzić do domów, w których leżały zwłoki często całych rodzin. Szabrownicy – hieny cmentarne, tych skrupułów nie mieli, wchodzili do tych domów i zabierali całe wyposażenie łącznie z ubiorami niejednokrotnie zdzieranymi z trupów. Później sprzedawali to wszystko w innych miejscowościach. Część z tych ludzi bez skrupułów starało się, aby zaraziło się jak najwięcej osób, aby mogli przejąć wszystko po zmarłych.
”Grabarze wynajęci do chowania umarłych ludzi nie tylko po zapowietrzonych zbierali wszystko, ale żywych i majętnych starali się zapowietrzyć; dobywszy mózg z głowy trupa zarażonego, podwórze i drzwi w kamienicach majętnych ludzi namaszczali, aby za dotknięciem się zapowietrzyli”. A gdy zmarli, przystępowali do obrabowania ich samych i ich domów. Dla jednych zaraza była dopustem Bożym, a dla innych okazją do upieczenia własnej pieczeni, bez względu na zagrożenia i nieszczęście innych.
Taniec śmierci dotykał wszystkich. Umierali: mieszczanie, grabarze – szabrownicy, studenci i żacy. Ci ostatni z epidemii zawsze robili żarty do czasu, kiedy lądowali w dołach śmierci przysypani wapnem.
Zarazy kończyły się tak nagle, jak nagle się pojawiały, ale zanim to się stawało życie traciło tysiące ludzi. Możni przed zarazą stosowali ucieczkę (wyjazd) do odległych, mało zaludnionych terenów, unikając większych skupisk ludzkich, gdzie epidemie szybko się rozprzestrzeniały i zbierały największe śmiertelne żniwo.