O poszukiwaczach skarbów ziemi w Sudetach
O tym, że Sudety i Pogórze Sudeckie to prawdziwy skarbiec, jeśli chodzi o bogactwa naturalne, przekonywali się już prawdopodobnie starożytni. Dzisiaj wiemy o tym bezspornie, że tak jest w istocie. Występują tutaj bowiem poszukiwane i cenne: kamienie budowlane, kamienie szlachetne i półszlachetne, minerały, rudy metali, wody mineralne i termalne, a także najbardziej pożądane kruszce.
Przed setkami, a może nawet tysiącami lat trafiano na nie przypadkowo, a najłatwiej o to było w górach. Tu bowiem wychodnie żył rud lub cennych kamieni często wyłaniały się wśród skał, wyniesione wcześniej przez ruchy górotworu. - Dlatego też pierwsi ich odkrywcy i eksploratorzy zostali nazwani „górnikami”, a profesję, którą się zajmowali, nazwano „górnictwem”. Dzisiaj, kiedy górnictwo kojarzy się nam z głębokimi szybami kopalń, jest to nieco dziwne. Zawód ten powinien nazywać się raczej „dolnictwo”, a ludzi nim się parającymi „dolnikami”. Górnictwo, jak sama nazwa wskazuje, narodziło się w górach i tak już pozostało. Rozwój górnictwa był ściśle związany z zapotrzebowaniem na określone surowce. Raz były to kamienie budowlane, innym razem wody, a innym węgiel. Szczególną pozycję zajmowały poszukiwania i wydobycie kruszców, w tym szczególnie złota, oraz kamieni szlachetnych, przede wszystkim diamentów. Na te skarby zapotrzebowanie jest zawsze, a samo ich wydobycie i chęć ich posiadania budzi od wieków nienawiść, wojny i śmierć, czyli samo zło. Dlatego najcenniejszy metal, przynajmniej w języku polskim, nosi nazwę „złoto”, czyli nic dobrego, bo jest „zło to” – opowiada Stanisław Firszt, dyrektor Muzeum Przyrodniczego w Jeleniej Górze.
Górnictwo w górzystych rejonach Dolnego Śląska rozpoczęło się prawdopodobnie już u schyłku XII wieku, a na pewno w 1 poł. XIII wieku. Początkowo zajmowali się nim specjaliści z dzisiejszych obszarów Belgii, zromanizowani Celtowie zwani Walonami. Oni to rozpoznawali złoża, a następnie prowadzili eksploatację. Później zastąpili ich górnicy z Harzu. Dostępne złoża, przede wszystkim kruszców, zaczęły się kończyć na przełomie XIV i XV wieku. Znane i dotychczas dobrze prosperujące kopalnie zaczęły podupadać. Tymczasem w Europie następowały wielkie zmiany i zapotrzebowanie na kruszce, drogie kamienie i inne cenne surowce rosło. W XV i na pocz. XVI w. ponowiono akcję poszukiwań nowych złóż. Objęła ona szczególnie Europę Środkową i Śląsk. O jej intensyfikacji wiemy z zachowanych dawnych legend i podań, ale przede wszystkim z tzw. itinerariów poszukiwaczy (rodzaj przewodnika lub opisu wyprawy z praktycznymi wskazówkami, radami i zaleceniami). Itineraria te nazwano z czasem Księgami Walońskimi (Walenbücher), bowiem wg tradycji spisywali je przybywający w te strony obcy poszukiwacze, przeważnie z południa Europy, których Niemcy niezależnie od kraju pochodzenia nazywali „Welsche” lub „Wale” (stąd Walończycy, nie mylić z Walonami z Walonii). Są to raczej zapiski i luźne opisy, które hucznie nazwano „księgami”. Występują one niemal w całej Europie, wiele pochodzi z terenu Alp i Harzu, ale najwięcej z Dolnego Śląska. Wiele itinerariów (spisywanych po łacinie, a przede wszystkim po niemiecku) zawiera bardzo dokładne opisy topograficzne, co może wskazywać na to, że zostały spisane nie przez Walończyków, ale przez miejscowych. Większość tych opisów nie zachowała się niestety w oryginale, ale w późniejszych, XVI. i XVII. wiecznych odpisach, które do początku lat 50. XX wieku przechowywano w zbiorach Schaffgotschów w Sobieszowie i Cieplicach. Niestety, zbiory z Sobieszowa, wraz z przechowywanym tam archiwum, trafiły do Archiwum Państwowego we Wrocławiu, a zbiory z Cieplic, wraz ze sporą częścią księgozbioru, trafiły do Biblioteki Narodowej w Warszawie. To, że znakomita część tych dokumentów należała do Schaffgotschów nie powinno dziwić, bowiem to im przez wiele wieków podlegały tereny, gdzie prowadzono ongiś intensywne poszukiwania.
- Itineraria śląskie nie zostały właściwie przetłumaczone i opracowane do dzisiaj, nad czym ubolewała wybitna polska badaczka górnictwa, nieżyjąca już prof. Danuta Molenda. Ona to przed laty starała się namówić mnie, abym się tym zajął. Brak czasu i ogrom tego przedsięwzięcia nie pozwolił mi na podjęcie tego tematu, a wart jest jak najbardziej opracowania. Do niedawna dowodzono, że itineraria zawierają przeważnie wątki legendarne i baśniowe, ale nie można tak twierdzić, bo jeszcze nie znamy ich treści. Należy przypuszczać, że te „Księgi Walońskie” są kompilacjami wielu tekstów powstałych w różnym czasie, ale zawierają raczej prawdziwe dane nie tylko topograficzne (oparte na obserwacji terenu), ale i historyczne. Bardzo mało itinerariów zostało przetłumaczonych. A oto ich próbki: „W Jeleniej Górze pytaj się o wieś, która nazywa się Piechowice, tam nie ma jeszcze płukarzy, to idź otóż tą drogą w kierunku Czarnej Góry do huty szkła, to dojdziesz do białej wody albo białego strumienia i znajdziesz złoto do wypłukania” (ok. 1430 r.). „Idź na świętego Jana w południe do bramy szubienicznej w Jeleniej Górze i patrzaj na góry, a zobaczysz Wieczorny Zamek takim jak był dawniej, z oknami i wieżami” (XV w.). „Sztolnie owe na Czarnej Górze drążone były niezwykle głęboko, zatem musiano wkraczać w nie jeszcze przed pierwszym biciem dzwonów” (odpis z 1580 roku lub 1615, tzw. rękopisu wiedeńskiego z XV w.) – opowiada S. Firszt.
W itinerariach śląskich opisywane są trasy z Jeleniej Góry na Śnieżkę, z Wrocławia do Kłodzka, Srebrnej Góry i do Złotego Stoku. Jak się przypuszcza, autorzy tych opisów byli bacznymi obserwatorami. Na podstawie roślinności, ułamków skał niesionych przez cieki wodne i zabarwienia gleby potrafili odnaleźć żyły i wychodnie surowców. Dla sprawdzenia mogli wykonywać wykopy sondażowe i przekopy. Można twierdzić, że teren badali organoleptycznie. Prawdopodobnie poszukiwaczami byli przede wszystkim przybysze z Włoch, głównie z Wenecji i Florencji, a wydobywającymi mieli być miejscowi górnicy. Przybysze z południa zapewniali przede wszystkim kapitał do rozpoczęcia i prowadzenia prac. Oto bowiem wenecjanin Jeremias Vincentius chwalił się w XVI wieku, że za skarby odkryte w Karkonoszach postawi sobie okazały dom i zbudował dwór. Jeden z pierwszych itinerariów, w latach 1460-1470, stworzył Antoni Wale, inaczej zwany Antoni di Zane de Ricci, który był spokrewniony z Medyceuszami i handlował między Wenecją a Krakowem i Wrocławiem. Inwestował też w poszukiwania i prace górnicze.
- Poszukiwacze skarbów ziemi, dzisiaj byliby to geolodzy, dla orientacji pozostawiali w terenie dość liczne znaki, przeważnie wycinane na pniach drzew (te do dzisiaj nie przetrwały) oraz wykuwane na kamieniach i skałach lub na specjalnych słupkach. Usypywali też kopczyki. Najprostszym znakiem graficznym były krzyże jedno lub wieloramienne, a także inne, których znaczenia dzisiaj nie potrafimy odczytać. Znaki te także w okolicach Jeleniej Góry odkrywali w terenie m.in. prof. Andrzej Grodzicki, wybitny wrocławski geolog, a także prof. Józef Kaźmierczyk, wybitny wrocławski archeolog, który zamierzał stworzyć nawet ich typologię oraz ja, osobiście kontynuując działania profesora w zakresie badań nad górnictwem złota na Dolnym Śląsku, szczególnie w latach 1990-2005. Najwięcej znaków orientacyjnych i granicznych pozostawili poszukiwacze i górnicy właśnie na Dolnym Śląsku. W XVI wieku na terenie Śląska działało tak wielu poszukiwaczy, że na wniosek Schaffgotschów, od 1587 roku, na poszukiwania zaczęto wydawać specjalne koncesje – mówi dyrektor Muzeum Przyrodniczego w Jeleniej Górze.
- Od II połowy XVI wieku zaczęło pojawiać się coraz więcej opracowań naukowych na temat poszukiwań i eksploatacji złóż. Na ich czoło wysuwa się dzieło Georga Bauera (Pauera), zwanego Georgiusem Agricolą, z 1550 roku, pt.”de Re metallica libri XII”, które ukazało się po łacinie w Bazylei w 1556 roku. Miało ono wiele wydań i tłumaczeń i do dzisiaj jest cennym źródłem informacji na temat dawnego górnictwa i hutnictwa. Tłumaczone było na: j. niemiecki (1557 i 1928), włoski (k. XVI w.), angielski (1912), czeski (1933) i polski (2000). Tłumaczenie na język polski zostało zrealizowane dzięki mojej inicjatywie, co wypełniło rażącą lukę w tym zakresie i zostało przyjęte z zadowoleniem przez wszystkich badaczy zajmujących się historią górnictwa. Do dzisiaj pozostają do przetłumaczenia, opracowania i wydania tzw. „Księgi Walońskie”, będące zbiorem wielu ciekawych itinerariów, dotyczących przeważnie naszego regionu. Podejmowane są od czasu do czasu prace na temat samych Walończyków, ale nigdy nie zajęto się relacjami i opisami przez nich stworzonymi. Pisze się o nich dużo i ogólnikowo, nie znając ich treści. Brak tej znajomości powoduje narastanie wokół nich wielu nieprawdziwych legend i atmosfery sensacji i tajemniczości, a przecież były to tylko zwykłe opisy mające ułatwić dotarcie we wskazane miejsce – podsumowuje Stanisław Firszt.