O dawnych cieplickich jarmarkach i festynach
Cieplice, najsłynniejsze Uzdrowisko w południowo–zachodniej części Dolnego Śląska słynęło niegdyś z wielu cyklicznych imprez, które z czasem zanikały, a na ich miejsce pojawiały się nowe. Tradycją miejscowości od co najmniej 600 lat było to, że odbywały się tutaj rytualne praktyki, odpusty, jarmarki i festyny, które rozsławiały kurort daleko poza granicami Kotliny Jeleniogórskiej.
- Uczestniczyło w nich tysiące ludzi mieszkających w promieniu kilkudziesięciu kilometrów wokół Cieplic. Setki i tysiące pątników, kuracjuszy i turystów przyjeżdżało tutaj z daleka, zwabionych odbywającymi się atrakcyjnymi wydarzeniami. Organizowanie odpustów i jarmarków było prawdopodobnie kontynuacją pradawnych praktyk związanych z początkiem wiosny, przesileniem zimowym i letnim. W okresie chrześcijaństwa najważniejsze były odpusty odbywające się w Cieplicach, prawdopodobnie już od średniowiecza. Największy z nich miał miejsce 24 czerwca, w dzień św. Jana Chrzciciela. Wierzono, ze miejscowa woda termalna ma tego dnia szczególną moc, tak jak szczególną moc miała woda, którą św. Jan chrzcił w rzece Jordan. To on przecież, na prośbę samego zainteresowanego, ochrzcił Jezusa Chrystusa. Zapewne odpust miał kościelny, jak i świecki charakter. Brali w nim udział przede wszystkim miejscowi górale i mieszkańcy Kotliny. Biskup wrocławski udzielał np. czterdziestodniowego odpustu wszystkim, którzy tego dnia przybywali do Cieplic. Odbywały się uroczyste msze i święcenie wodą, ale także ustawiano stragany, z ciastami i innymi wyrobami miejscowymi, a rzemieślnicy mogli zaprezentować swój kunszt – opowiada Stanisław Firszt, dyrektor Muzeum Przyrodniczego w Jeleniej Górze.
Organizacji tych odpustów zaniechano w czasie reformacji w XVI i 1 poł. XVII wieku. - Na krótko powrócono do nich w czasie kontrreformacji, by całkowicie zaprzestać ich w 1 poł. XVIII wieku, wraz z przejęciem Śląska przez Prusy. Prawdopodobnie w XIX wieku, po wojnach napoleońskich, powstał zwyczaj organizowania jarmarku, który z czasem przekształcił się w festyn – targ, pod nazwą „Tallsackmarkt” (w miejscowej, karkonoskiej gwarze: „Toallsackmoarkt”). Odbywał się on corocznie w Niedzielę Palmową. Była to impreza całodniowa, gromadząca rzesze wystawców, sprzedających, występujących, gapiów, a przede wszystkim miejscową ludność i licznie przybywających tu tego dnia gości nie tylko z terenu całego Dolnego Śląska. Przed imprezą odbywało się solidne sprzątanie miejscowości i upiększanie jej kwiatami. Później ustawiano stoiska od bramy/ dzwonnicy przy byłym klasztorze cysterskim, dalej obok pałacu Schaffgotschów, w bok przy głównej alei parkowej, aż do Galerii i dalej do kościoła ewangelickiego.
Na parę dni przed rozpoczęciem festynu pieczono specjalne figuralne ciasta (symbolizowały zapewne dawne ofiary, które składano bóstwom), przedstawiające kobiety i mężczyzn w regionalnych strojach, zwane „Tallsack” (w gwarze karkonoskiej „Toallsack”). Od tego właśnie wypieku nazwano całą imprezę. Była to nazwa miejscowa, której sens i znaczenie trudne było do wytłumaczenia nawet niemieckim językoznawcom. W 2011 roku Tomasz Pryll zaproponował polską nazwę „Safanduła”. Biorąc jednak pod uwagę, że w słowie tym pojawia się człon „Tall”, tj. „dolina”, w rozumieniu „kotlina” w odniesieniu do Kotliny Jeleniogórskiej – Hirschberger Tall i fakt, że kształt i nazwa wypieku wiązała się z człowiekiem (w XX wieku z dziarskim i zawadiackim, pewnym siebie mężczyzną), można przyjąć dla niego polską nazwę „Kotliniak”, tzn. tutejszy, mieszkaniec Kotliny Jeleniogórskiej. To antropomorficzne ciasto mogło przedstawiać „Swojaka” (powiedzielibyśmy: miejscowego „górala” karkonoskiego), o którym miejscowi mówili: „Na Saht Euch boss amonal den Toallsack van” („Patrzajta-no, jaki to z niego Toallsach= „Kotliniak”) – mówi S. Firszt.
- „Kotliniak” był wypiekiem z białego ciasta na mleku, uformowanym (w XX wieku) w postać stojącego z rozstawionymi nogami mężczyzny, ubranego w mały kapelusik i śmieszny, zapinany na guziki serdaczek. Oczy, nos i usta tego słodkiego zawadiaki wykonywano z rodzynków. Z nich też były guziki. „Kotliniaki” były główną atrakcją festynu. Były sprzedawane na stoiskach, jak i przez obnośnych sprzedawców. Nie wyobrażano sobie bez nich całej imprezy i tego dnia, kiedy na wszystkich stołach musiał pojawić się „Kotliniak”. Festyn Kotliniaka rozpoczynał sezon aktywności Uzdrowiska Cieplice i był jego głównym świętem, inaugurującym szeroką działalność po jesienno-zimowej przerwie. Ze sprzedaży licznych wyrobów (także „Kotliniaków”) pojawiały się pierwsze pieniądze, pierwsze zarobki, i jak mawiano: „Armbrunn” („Bieda Zdrój”) przekształcał się w „Warmbrunn” („Ciepły Zdrój”). Festyn był też okazją do towarzyskich spotkań, ogólnej zabawy, rozrywki i radości. Przez lata przybywały na niego tłumy, dlatego władze zwiększały częstotliwość połączeń kolejowych i tramwajowych, co ułatwiało przybycie do Cieplic tłumom chętnych. Miejscowi z całej okolicy przybywali tutaj pieszo, wozami i bryczkami – opowiada dyrektor Muzeum Przyrodniczego.
Cały ten tłum tłoczył się w samym centrum Cieplic. Dla uczestników jarmarku ustawiano karuzele, kolejki szynowe, sceny cyrkowe, niewielkie sceny teatralne, na których występowały np. pogromczynie dzikich zwierząt (np. miss Amanda), pokazywały się wielkie kobiety (np. Miss Rosa), ustawiano strzelnice, klatki z egzotycznymi zwierzętami. Prezentowali swoje umiejętności połykacze ognia, siłacze i magicy. Występowali soliści, pieśniarze i muzycy. Sprzedawano pamiątki, zabawki, baloniki, kwiaty, itp.
Wszyscy raczyli się lemoniadą, piwem, kiełbasą końską,, kiełbasą jaworską i wypiekami, w tym przede wszystkim nieodłącznym „Kotliniakiem”. Zabawa trwała do wieczora i kończyła się tańcami. Tallsackmarkt przestano organizować pod koniec I wojny światowej. W okresie międzywojennym zwyczaj ten zarzucono zupełnie ku rozpaczy tych, którzy pamiętali go jeszcze z czasów świetności.
- Po II wojnie światowej aż do dnia dzisiejszego, choć Cieplice nie są już samodzielnym miastem, organizuje się tutaj cały szereg imprez, które ściągają setki i tysiące uczestników. Część z nich ma już ugruntowaną pozycję i wpisała się na stałe w kalendarz wydarzeń tej uzdrowiskowej części Jeleniej Góry. Są to: Wiosna Cieplicka, Karkonoska Giełda Minerałów, Skał i Skamieniałości, Wystawa Świeżych Grzybów oraz Festyn Pszczelarski. Były próby wprowadzenia innych stałych imprez, które nie zakończyły się sukcesem i ich kontynuacją, np. Festiwal Światła, Jarmark Cysterski. Wydaje się jedno, że to, co dzieje się obecnie w Cieplicach jest rozczłonkowaniem (zatomizowaniem) tego, co kiedyś było jedną wielką zabawą i ważnym wydarzeniem, tj. Odpustem św. Jana Chrzciciela czy Festynem Kotliniaka. Dlatego wszystkie te wydarzenia współczesne nie dość, że przyciągają mniej uczestników, ale i generują stosunkowo duże koszty oraz stwarzają problemy organizacyjne (za każdym razem kilka razy w roku!). Cieplice powinny wykreować jedno wielkie święto dla siebie, Wiosnę Cieplicką (drugie centrum, czyli Jelenia Góra, ma Wrzesień Jeleniogórski, który jakby zamyka sezon ciepły), trwającą przynajmniej dwa dni, w której zorganizowanie powinny zaangażować się wszyscy organizatorzy pojedynczych, stosunkowo małych imprez. Mógłby to być początek sezonu uzdrowiskowego. Rozsławiłoby to nie tylko Uzdrowisko, ale i całe Cieplice. Z imprez, tych dawnych i tych współczesnych, należałoby wziąć wszystko to, co najlepsze i połączyć siły. Może wtedy wróciłby reaktywowany „Kotliniak”, bowiem wszyscy tutaj mieszkający jesteśmy po trochę właśnie Kotliniakami (tutejszymi, w odróżnieniu od przyjezdnych). W Tatrach mieszkają górole, a przyjezdni to cepy. My jesteśmy Kotliniakami – podsumowuje Stanisław Firszt.