Pożary w Jeleniej Górze do początku XX wieku (cz.1)
Ogień jest jednym z żywiołów, uważanym za „elementorum nobilissimum”, bowiem jest żywy, najczystszy i najbardziej skuteczny. Nie można go z niczym zmieszać i niczym zanieczyścić. Ogarnia wszystko, co się do niego zbliży i szerzy się z wielką szybkością. Paląc na popiół oczyszcza. Jest w tym doskonalszy od wody.
Umiejętność rozniecania i posługiwania się ogniem uważane są za największe osiągnięcie człowieka w jego długiej drodze do cywilizacji. - Był i jest nieodzowny dla życia ludzi. Ogień paleniska domowego jest symbolem rodziny. Wokół ogniska skupiało się całe życie. Dawał światło i ciepło oraz pozwalał przygotowywać posiłki. Strzeżono go i dbano, aby nie zgasł. Jego niezrozumiała istota oraz płynące z jego właściwości dobrodziejstwa dla ludzi powodowały, że stawał się elementem kultu, symbolem Boga. Przez to był godny czci. Ognie płonęły na ołtarzach. W jego płomieniach spalały się ofiary. Wieczny ogień płonął w Olimpii (stąd do dzisiaj wędruje w miejsca olimpiad). Świętego ognia w Rzymie strzegły westalki. Co roku 1 marca, w Wiecznym Mieście, od wklęsłego zwierciadła rozpalał ogień Pontifex Maximus (Najwyższy Kapłan), którym był przeważnie cesarz – opowiada Stanisław Firszt, dyrektor Muzeum Przyrodniczego w Jeleniej Górze.
W „krzewie gorejącym” pod postacią ognia Bóg rozmawiał z Mojżeszem (chwałę Pana ogląda się w blasku ognia). Oczyszczający ogień wypala grzechy w czyśćcu, a ogień piekielny jest karą wieczną dla grzeszników. Ogień jest też symbolem Chrystusa i Ducha Świętego. W chrześcijaństwie jest też symbolem gorejącej miłości. Ogień odgrywał wielką rolę także w religiach ludów barbarzyńskich, m.in. u Słowian. Jeszcze do niedawna palono na wzgórzach ognie świętojańskie. W średniowieczu innowierców, przeciwników Kościoła i największych grzeszników palono na stosach, które miały oczyścić skazanych z ich przewinień. Ognia używano podczas wojen, czego przykładem jest np. tzw. „ogień grecki”. W codziennym życiu cały czas towarzyszył człowiekowi i był jego błogosławieństwem. Lecz z ogniem należało obchodzić się ostrożnie. Niewłaściwe z nim postępowanie mogło stać się przyczyną wielkich nieszczęść, z których poparzenie było najmniejszym.
- W dawnych wiekach w codziennym życiu używano przeważnie otwartego ognia, co w połączeniu z drewnianym budownictwem, np. na obszarze Słowiańszczyzny, było bardzo niebezpieczne. We wczesnym średniowieczu na terenie Śląska wszystkie budowle były wznoszone z drewna i kryte słomą lub gontem. Tak wyglądały zabudowania wiejskie, budynki w grodach i wczesno-miejskie, kościoły, umocnienia obronne, nawet ulice moszczono drewnem. Starczyła czyjaś nieuwaga i wybuchał pożar. Płomienie w gęsto zabudowanych osadach bardzo szybko ogarniały domy i obiekty gospodarcze. Rozprzestrzenianiu się pożaru sprzyjały silne podmuchy wiatru – mówi S. Firszt.
Tak było prawdopodobnie w 1303 roku w świeżo lokowanej Jeleniej Górze, kiedy to spłonęło całe miasto wraz z drewnianym kościołem św. Erazma i Pankracego. W tamtych czasach mieszkańcy, jeśli rozprzestrzenianiu ognia towarzyszył wiatr, nie mieli większych szans w walce z żywiołem. Do dyspozycji mieli prawdopodobnie nieliczne studnie i drewniane wiadra. Jedynym ratunkiem było burzenie budynków przed czołem pożaru i polewanie ich wodą lub po prostu ucieczka ratująca życie. Przypuszczać należy, że w XIV i XV wieku pożary często wybuchały w Jeleniej Górze za sprawą nieuwagi mieszkańców lub przypadkowo w warsztatach pracy. Dlatego też zawody nieodłącznie związane z ogniem można było wykonywać poza murami miasta, gdzie zabudowa nie była tak gęsta jak w centrum. Nie zachowały się dokumenty poświadczające pożary z tego okresu, ale z całą pewnością zdarzenia takie miały miejsce, co znajdujemy w późniejszych, XVI-wiecznych relacjach. Wiadomo, że celowo wzniecane pożary strawiły jeleniogórskie przedmieścia podczas oblężenia miasta przez husytów, co miało miejsce 13,17 i 19 września 1427 roku.
- O wiele więcej o „czerwonym kurze”, jak mówiono o ogniu (do XIX wieku na szczytach wież wielu kościołów, dla ochrony przed pożarem wywołanym przez pioruny, pod krzyżem umieszczano koguta; do dzisiaj o światłach na samochodach uprzywilejowanych mówi się „włączony kogut”), znajdujemy w dokumentach i przekazach XVI-wiecznych, dotyczących wydarzeń w Jeleniej Górze. Pożary wybuchały za sprawą samych mieszkańców lub sił natury (piorunów) – mówi S. Firszt.
Wieczorem 1 grudnia 1538 roku, prawdopodobnie przez zaprószenie ognia, wybuchł pożar w domu Mateusza Kittlera, który bardzo szybko przeniósł się na zabudowania należące do Melchiora Tielscha. W 1543 roku podczas burzy porannej piorun uderzył w jedną z wież bramnych, która się zapaliła, ale bardzo szybko ogień zduszono w zarodku. W piątek 28 września 1548 roku paliło się w słodowni Johanna Schöna. Szczęśliwie udało się szybko ugasić płomienie.
- Tyle szczęścia nie było 19 maja 1549 roku w godzinach rannych, kiedy to na skutek nieszczęśliwego zaprószenia ognia w domu słodowym należącym do Wenzela Schöna, wybuchł groźny pożar. Sprawcą nie był właściciel posesji, ale piekarz Baltazar Hermann, dzierżawiący ten obiekt. Pozostawił paleniska bez opieki, a sam udał się do łaźni. Ta nieostrożność miała tragiczne skutki dla całego miasta. Być może wiejący wiatr spowodował, że ogień błyskawicznie rozprzestrzenił się wśród większości drewnianej zabudowy Jeleniej Góry. Działo się to tak szybko, że mieszkańcy nie mieli szans na opanowanie żywiołu. W ciągu niespełna trzech godzin w popiół obróciło się całe miasto – opowiada muzealnik.
Jeleniogórzanie zostali pozbawieni dobytku i dachu nad głową. Nie zostawiono ich samych sobie. Z pomocą pogorzelcom ruszyły miasta: Jawor, Strzegom, Lwówek Śląski, Świerzawa, Wleń, Kamienna Góra, Złotoryja, Kowary, Gryfów Śląski, Mirsk i Lubomierz, dostarczając przede wszystkim żywność: chleb, piwo, mięso, ser, sól i słoninę. Wspomógł ich też piastowski książę Fryderyk II legnicki, dostarczając dwa zarżnięte woły i sporą kwotę pieniężną na wspomożenie odbudowy. Dla podniesienia miasta z ruin także cesarz przeznaczył środki finansowe. Był to jeden z największych pożarów, jakie dotknęły Jelenią Górę w całej jej historii. Dlatego upamiętniono ten fakt specjalną kulą, zawierającą datę i opis zdarzenia (1549), którą wmurowano w odbudowany budynek przy ul. Kościelnej (dziś ul. Boczna). To jest w miejscu, z którego niszczycielski ogień rozprzestrzenił się po całym mieście i spowodował śmierć wielu jego mieszkańców.
- Kiedy miasto zaczęło się odbudowywać, 18 października 1550 roku, o godzinie 5.00 nad ranem, wybuchł nagle pożar na przedmieściu przed Bramą Zamkową (rok wcześniej, podczas wielkiego pożaru miasta, przedmieścia położone poza obrębem murów, za fosą, ocalały), na posesji Lorentza Haynischa. Ogień szybko się rozprzestrzenił i strawił pięć domów. Czternaście lat później, 30 września 1564 roku, w poniedziałek o godzinie 23, wybuchł pożar prawie w tym samym miejscu, tym razem u garncarza Hansa Mauera. Ofiarami płomieni były tylko zabudowania nieumyślnego sprawcy zdarzenia – mówi dyrektor.
Biorąc pod uwagę te i inne okoliczności, rada odbudowującego się miasta ogłosiła w 1592 roku statuty (przepisy), zawierające 59 punktów, z czego aż siedem dotyczyło spraw związanych z ochroną przeciwpożarową. Czytamy w nich m.in.:
„pkt. 28. Niebezpieczne paleniska. Mają być przeniesione, o ile zarządca kwartału uzna to za konieczne, należy zachować ostrożność z ogniem.”
„pkt. 29. Studnie. Mają zostać naprawione i w przyszłości utrzymywane w dobrym stanie.”
„pkt. 30. Paleniska. Należy ostrożnie obchodzić się z ogniem i nie zezwalać nikomu na chodzenie do miejsc niebezpiecznych bez latarni.”
„pkt. 31. Strażnicy w gospodach. Gospody winny zatrudniać strażników, którzy pilnować będą ognia, nie należy też magazynować w domach nadmiaru słomy i siana czy lnu, lecz trzymać je poza miastem.”
„pkt. 44. O słodowaniu. (…) Jeśli podczas suszy zabraknie wody, a w razie pożaru nie będzie ludzi, słodownik ukarany zostanie więzieniem.”
„pkt. 54. Drewno. Nie może być składowane na rynku.”
„pkt. 56. Pożar. Jeśli ktoś ugasi ogień w swoim domu zanim wywołany zostanie alarm i rozlegną się dzwony, nie będzie ukarany, jeśli jednak oddzwoniono: musi zapłacić 10 kop, w zależności od okoliczności trafi także do więzienia.”
- Jak widać, „na błędach człowiek się uczy”. W statutach ujęto m.in.: przyczyny powstałych przed laty pożarów, jak i braków podczas ich gaszenia (studnie w złym stanie). Pojawił się system powiadamiania i wzywania do gaszenia ognia. Od 2 października 1596 roku ćwiczenia przeciwpożarowe, oprócz strażników miejskich, odbywało też powstałe wówczas Bractwo Strzeleckie. Wszystko to podniosło bezpieczeństwo pożarowe miasta i sprawność gaszenia pożarów. Największym zagrożeniem były cały czas siły natury, np. 13 marca 1599 roku piorun uderzył w ratusz i znajdujący się tam skarbiec. Szczęśliwie nie wywołało to pożaru i skończyło się tylko na strachu. W tym miejscu należy przypomnieć, że piorunochron wynalazł Benjamin Franklin dopiero w 1752 roku, a na jego powszechne użycie należało jeszcze poczekać – kończy opowieść Stanisław Firszt.