Śnieżka zawsze górą

TEJO

Gdzie z Kotliny Jeleniogórskiej nie spojrzeć, tam Śnieżka, Schneekope, Głowa Olbrzyma. Różne miała nazwy i różnie jej szczyt zagospodarowywano. Od skromnej kapliczki św. Wawrzyńca, po monstrualny budynek w kształcie latających talerzy. Różne też były plany wobec „dachu” Karkonoszy. Te najbardziej śmiałe zakładały wybudowanie pod Śnieżką tunelu – jak w Alpach.

Bohater naszych opowieści o przeszłości Karkonoszy oraz ich okolic John Quincy Adams przestraszyłby się zapewne, gdyby zobaczył dziś blaszane schronisko na Śnieżce. Zdumiałby się, że nie można tam przenocować. Za to łatwiej byłoby mu zjechać i wjechać na Głowę Olbrzyma z pomocą czeskiego wyciągu. Bo po naszej stronie na najwyższy szczyt Sudetów Zachodnich wciąż trzeba wspinać się piechotą. Za to wschód słońca zawsze ze Śnieżki wygląda imponująco.

Prezydent na sianie
Adams, przyszły prezydent USA, był na Śnieżce 7 sierpnia 1800 roku. Dyplomatę i małżonkę na podnóże karkonoskich szczytów dowiózł wózek z konnym zaprzęgiem. Wyżej musieli już iść o własnych siłach. Aż do Budy Samuela (dzisiejsza Strzecha Akademicka).
– To miejsce, w którym wszyscy wchodzący na Śnieżkę od strony Śląska spędzają noc przed zdobyciem szczytu. Stoi już od 130 lat, ale choć w sezonie jest pełno gości, jej wyposażenie jest mało co lepsze od innych – zauważył Quincy.

Warunki, w jakich spał ze swoją świtą, można by określić jako traperskie. – W pokoju dla gości o około 10 stóp długości, nałożyli siana na podłogę, na nie brudną płachtę, na której L. (małżonka Quincy’ego Luise – przyp. KP), Epps i ja położyliśmy się –pisze John.
Ale zamiar drzemki spełzł na niczym, bo inni goście w budzie okazali się głośni i gatatliwi.
– Podobnie jak my mieli iść rano na szczyt góry, tymczasem jeden z nich zdawał się wygłaszać swoim towarzyszom odczyt o retoryce i literaturze do późnej nocy – tłumaczy Amerykanin. Przybyszom przeszkadzały też dzwonki zawieszone na szyjach krów, które wówczas w Karkonoszach powszechnie hodowano.
Może dzisiejszym turystom „marzyłoby się” takie zakłócanie ciszy nocnej?

Quincy Adams podziwiał przy okazji „Księgę Koppy”, do której wpisywali się ówcześni górscy turyści.
– Zawiera tyle bzdur, że jeden z niemieckich turystów gratuluje swoim rodakom postępów w języku i rozwoju intelektu, widocznych z porównania obecnej księgi z poprzednią – ironizuje dyplomata. Przy okazji zauważa, że nie jest pierwszym Amerykaninem, który ma zamiar zdobyć Snieżkę. Uprzedził go niejaki Schweinitz z Filadelfii.

Marsz ku wschodowi
słońca

Ówcześni turyści odwiedzali Śnieżkę w lipcu i sierpniu, kiedy pogoda była w miarę ustabilizowana. Ich celem, oprócz zdobycia szczytu, była kontemplacja wschodu słońca.
Przyznać należy, że dzisiejsi turyści nie doceniają tego zjawiska, ani samozaparcia, które przybysz zza oceanu wykazał w trakcie tej wyprawy. Co prawda jego luba Luise dostała migreny i na wczesnoporanną wyprawę się nie udała. Ale John dzielnie z towarzyszami podróży na Śnieżkę wszedł.
– Przez 20 minut szliśmy stromo w górę, później łagodnym zboczem w dół i przez kwadrans po równinie, aż doszliśmy do stóp właściwego wzgórza (Śnieżki) – pisze Quincy.

Z obawy przed spóźnieniem się na ekscytujący spektakl natury przyspieszyli kroku. Wejście na szczyt zajęło im kwadrans. – Wielki olśniewający luminarz wstał w swojej chwale wynurzając się z ciemnej chmury na horyzoncie. Wystarczy obrócić się na pięcie i cały Śląsk, cała Saksonia i całe Czechy przesuwają się przed oczami w jednej chwili! – to słowa amerykańskiego podróżnika.

W tym opisie oczywiście przesadził, bo przy dobrej widoczności krajobraz ze Śnieżki widać co najwyżej do stu kilometrów. Quincy spędził na górze około półtorej godziny. Zajrzał do dzisiejszego świadka jego odwiedzin, najstarszego obiektu na najwyższym szczycie Sudetów – kaplicy św. Wawrzyńca. Ufundowana przez ród Schaffogotchów w 1681 roku świątynia była zarazem czymś w rodzaju schroniska dla odwiedzających najwyższy szczyt naszych gór. – Zakonnicy z Cieplic (cystersi) są zobowiązani do odprawiania mszy w dzień patrona i w cztery dni świąteczne w roku – zaznacza Adams.

Dzielna Amerykanka
Kiedy wracał ze szczytu, spotkał swoją małżonkę, której poprawiło się samopoczucie. Sama postanowiła wdrapać się na Śnieżkę. Ponownie z Luise odwiedza górę, z którą się zaprzyjaźnił. Później spacerowali do Budy, w której nocowali. Przeszli w pobliżu Małego Stawu. – Zbiornik o przejrzystej wodzie, w której było trochę ryb. Przez Cieplice wracają do Jeleniej Góry, gdzie zatrzymują się około godziny 15.

Można się zastanowić, co amerykańska para wówczas jadła. John Quincy Adams rozkoszował się poczęstunkiem ówczesnych górali, którzy zaproponowali Amerykanom chleb i biały ser. Zapewne taki suchy prowiant zabrali ze sobą, bo wówczas, na początku XIX wieku, w wysokich partiach gór nie było schronisk z wyszynkiem.
Dopiero po wizycie Quincy’ego Adamsa, w 1810 roku nastąpiła kasacja cieplickiego klasztoru. Wówczas w kaplicy urządzono dom noclegowy i gospodę. Z tego okresu pochodzi zamontowane wewnątrz świątyni epitafium Józefa Odrowąża Pieniążka, polskiego turysty.
W 1828 nocował on w kaplicy. Później poszedł w kierunki Lučni Boudy, zabłądził i – jak wieść niesie – utonął w torfowisku na równi pod Śnieżką.

Śnieżka królową
Pierwsze schronisko na szczycie zbudowano dopiero w połowie XIX wieku. Miało pecha, bo spłonęło. Podobny los spotkał następne. Jego właściciel, Friedrich Sommer nie załamał się i zbudował kolejny obiekt w 1862 roku.

Ten budynek przetrwał ponad sto lat. Można było nie tylko się tam przespać, ale zjeść solidny i niedrogi obiad.
Na widok jadłospisu dzisiejszy turysta dostałby oczopląsu, bo kiedy w latach 70. XIX wieku właścicielem schronisk na Śnieżce został Friedrich Pohl, szczyt okazał się Mekką nie tylko dla admiratorów wschodu słońca, lecz także dla smakoszy. Jadalnię w schronisku udekorowano stołami z białymi obrusami. Menu rozrastało się, aby w początku wieku XX osiągnąć poziom szanowanej restauracji, która znajdowała się na poziomie 1605 metrów nad poziomem morza. Pohlowie urządzili tam także pierwsze obserwatorium meteorologiczne.

Karkonoskie menu
i pocztówki znad krawędzi

Zupa bulionowa z wkładką, fasolowa, drobiowa, winna. Sznycel wiedeński, paprykarz, sznycel z Holmsteinu, naturalny, pieczeń wiedeńska, befsztyk z filetów z hiszpańską Maderą, befsztyk z grzybami. No i filet à la Śnieżka, podobno specialité de la maison. A może kotlet wieprzowy z kiszoną kapustą? No i jeszcze pieczone gołębie lub kurczę albo gęś z pieca.
To nie koniec.
Kura lub gołąbki w sosie z ryżem lub kluskami, pularda z grzybami, makaron z szynką, sztuka mięsa z chrzanem, cielęcina na zimno z sałatką kartoflaną, potrawka z ozorków z jarzynami. Szparagi w maśle, fasola szparagowa, jaja w każdej postaci oraz na przegryzkę kanapki.
A do picia przede wszystkim zimne piwo z beczki, w kilku gatunkach latem, lemoniada o różnych smakach sprzedawana na szklanki. I równe w cenie lekkie wina, także sprzedawane na szklanki.
W chłodniejszych porach roku podawano gorącą herbatę z rumem, koniakiem lub arakiem. Była oczywiście herbata bez dodatków, kawa, czekolada i kakao. Serwowano też grzańca z ponczu Ruebezahl (Liczyrzepa).
Jedyne, czego w karcie nie było, to mocniejsze trunki w postaci czystej. Wszystkie potrawy były cenowo dostępne dla każdego turysty.

Zapasy żywności dźwigali do schroniska zatrudnieni tragarze. Robili to tak solidnie, że i zimą turyści nie wychodzili ze schroniska głodni. I jeszcze mogli się tam wyspać.

Atrakcją końca XIX wieku była możliwość wysłania kartki z tego miejsca, które wówczas uchodziło za niemal kultowe. Od końca maja do końca września w schronisku działała agencja pocztowa.
Karty były opatrzone odpowiednim stemplem, jako dowód, że właśnie na Śnieżce zostały kupione i stamtąd wysłane.
Jak podaje Janusz Ptaszyński w swoim opracowaniu „Śnieżka od kuchni” w 1897 roku ze szczytu wysłano 116. 558 przesyłek.

Wojenne losy
i dzielny Kurt Glas

Schronisko, prowadzone przez rodzinę Pohlów, podupadło przed drugą wojną światową. W 1939 roku obiekt zamknięto, bo Śnieżka stanowiła strategiczny punkt hitlerowskiego Luftwaffe i miała bezpośrednie połączenie z kwaterą wodza III Rzeszy.

Na Śnieżce i jej zboczach, które w latach drugiej wojny światowej stanowiły przestrzeń zmilitaryzowaną i niedostępną dla turystów, organizowano ćwiczenia komandosów niemieckich przed atakiem na Norwegię.

Był też zamiar, aby ze Śnieżki uczynić twierdzę. Naziści zamontowali na jej południowym stoku działa przeciwlotnicze już pod koniec wojny.
Gdyby nie Kurt Glas, szef niemieckiego obserwatorium meteorologicznego, budowle na Schneekoppe wyleciałyby w powietrze. W 1945 roku zaminowano je, ale Glas upił winem żołnierzy i uratował zarówno schronisko, jak i barokową kaplicę. I – jak podają źródła – zaprzyjaźnił się z polskimi meteorologami, którzy po 1945 roku przejęli obserwatorium.

Śnieżka na ludowo
Ingerencja architektów Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej oczywiście dosięgnęła także szczytu Śnieżki. Szargane przez ponad sto lat wichrami i mrozami schronisko i stację meteorologiczną postanowiono rozebrać, a w ich miejsce pobudować zupełnie nie pasujący do karkonoskiej tradycji blaszano-metalowy twór.
Latające spodki, lub talerze – jak określa się tę budowlę zaprojektowali Witold Lipiński i Waldemar Wawrzyniak. Prace przy budowie tej ekscentrycznej placówki zakończono w 1974 roku. Znalazło się tam zarówno schronisko, jak i obserwatorium meteorologiczne.
Na początku wzbudzało entuzjazm. Blacha, którą obito konstrukcję, świeciła się niczym słońce za czasów Quincy’ego Adamsa. Obiekt był fotografowany i przedstawiany jako absolutne architektoniczne nowum, rewolucja w górskiej architekturze. Ale entuzjazm topniał wraz z szarzeniem blachy.

Okazało się jednak, że w schronisku nie przewidziano miejsc noclegowych. Restauracja na „dachu” Karkonoszy oferowała siermiężne posiłki za bardzo wygórowaną cenę. Napoje droższe były (i są) co najmniej dwa razy od tych samych, które można nabyć niżej. O potrawach proponowanych w dawnych latach można tylko pomarzyć.

Co by tu jeszcze zepsuć?
Ale to nie Polacy pierwsi chcieli Śnieżkę zeszpecić i na siłę ucywilizować. Futurystyczne wizje tunelu pod górą, kolejki linowej na jej szczyt, sieci pensjonatów i schronisk oraz lądowiska zeppelinów wymyślili Niemcy.

Tak przynajmniej wynika z nieco karykaturalnej wizji przedstawionej na dawnych pocztówkach. Jest to być może wynikiem faktu, że góra – poprzez tak częste odwiedziny turystów – straciła swoją dziewiczość, a ironiczni obserwatorzy przelali na rysunki swoje obawy.

Swoje „trzy halerze” do zagospodarowania szczytu dołożyli również Czesi. W 1949 roku zbudowali działający do dziś wyciąg krzesełkowy z Pecu na szczyt Śnieżki.
Czy dodaje on uroku Głowie Olbrzyma? Niech ocenią sami turyści.

Nasi południowi sąsiedzi opracowali także plany związane z budową nowego schroniska, które miało przytłumić polskie „latające spodki”.
Na podstawie pięciokąta foremnego miała stanąć kula o średnicy ponad 20 metrów. Wkrótce przed upadkiem komunizmu podpisano nawet wstępne porozumienia. Według nich Czesi korzystaliby z dojazdu na Śnieżkę od strony Karpacza, a drogą jubileuszową miałyby kursować ciężarówki z dostawą budulca. Zgroza… Na szczęście kres temu przedsięwzięciu położyło bankructwo systemu socjalistycznego w Europie Środkowej.
Ale Czesi i tak nie poprzestali i chcą wznieść dość kontrowersyjne schronisko w miejscu niedawno wyburzonego starego budynku po tamtej stronie granicy

Chęci na „upiększanie” Śnieżki i jej okolic i później nie zabrakło. W latach 90. wybuchła awantura związana z zamiarem wyłożenia kostką trylinkową przez Karkonoski Park Narodowy drogi na Śnieżkę. Ożyła też sprawa tunelu pod górą, który w ocenie propagatora pomysłu – Macieja Gałęskiego z Euroregionu „Nysa” miałby ułatwić komunikację między Polską a Czechami. Ten sam działacz propagował też ideę zorganizowania olimpiady zimowej w Karkonoszach.

Na pomysłach się skończyło. Czy to dobrze, pozostawiamy do oceny Czytelnikom.

Literatura.
„Listy o Śląsku”, Quincy Adams John, Uniwersytet Wrocławski 1992
„Rocznik Jeleniogórski 2002”, Ptaszyński Janusz, „Śnieżka od kuchni”, Towarzystwo Przyjaciół Jeleniej Góry 2002

Czytaj również

Najnowsze artykuły

Wykonanie serwisu: ABENGO