Blaski i cienie 1 Maja

TEJO

Z Estonii przyjechał Martin Frantz, aby zaprojektować ewangelicki Kościół Łaski. Świątynią upajał wzrok John Quincy Adams, jedyny prezydent USA, który zanim został głową mocarstwa, stolicę Karkonoszy nawiedził. Choć w mieście byli w różnym czasie, łączy ich to, że spacerowali po Aussere Schildauergasse, czyli jeleniogórskim Wojanowskim Przedmieściu, części dzisiejszej ulicy 1 Maja.

<b> Cześć Skandynawii! </b>
Quincy Adams, jeszcze jako poseł USA w Berlinie, był zupełnie prywatnie w Hirschbergu w 1800 roku. Urzekła go biel kościoła. Nie mógł się nadziwić temu, że jest on wzorowany na świątyni pw. świętej Katarzyny w Sztokholmie.
Dlatego Skandynawów wspominał miło. Podobnie jak ówcześni jeleniogórzanie ewangelicy luteranie, którzy dzięki łasce Karla XII, szwedzkiego monarchy, mogli modlić się w jednym z największych sakralnych gmachów nie tylko na Dolnym Śląsku. Zbijali też niezłe fortuny na handlu z krajami zamorskimi.

Gdyby sir John przeniósł się o dwieście lat w przyszłość, bieli kościoła już by nie zobaczył, bo świątynię kilkukrotnie przemalowano. Pewnie załamałby ręce na widok zniszczonych zdobnych grobowców ówczesnych bogatych mieszczan okalających przykościelny park, dawny ewangelicki cmentarz.

Martin Frantz zaprojektował w Jeleniej Górze nie tylko kościół, lecz także Dom Kantora (dzisiejszą siedzibę parafii) oraz gimnazjum ewangelickie. Cały ten kompleks dla protestantów powstał na początku wieku XVIII. I służył im do roku 1945, jako że większość niemieckich mieszkańców Hirschbergu była takiego właśnie wyznania.
Pewnie Frantz nie przewidział, że po latach w zaprojektowanej przez niego szkole będą się uczyć przyszli kucharze z ewangelikami mający niewiele wspólnego. A w Domu Kantora zamieszkają księża działającej w kościele parafii, w dodatku – katolickiej.

<b> W starym kinie </b>
Łaską dla ówczesnych jeleniogórzan, zarówno ewangelików jak i katolików oraz ludzi innych wyznań, były nie tylko świątynie. To właśnie przy Banhofstrasse (ulicy Dworcowej), na którą przechrzczono po otwarciu dworca i linii kolejowej dawne Wojanowskie Przedmieście, otwarto już na początku wieku XX pierwsze kino, świątynię X muzy. Z czego zapewne ucieszyli się także ateiści.

Jak podaje Ivo Łaborewicz, kierownik jeleniogórskiego oddziału Archiwum Państwowego, na potrzeby kina wykorzystano dawne pomieszczenia sklepowe, a inwestorem przedsięwzięcia był nijaki Otto Herre.
– Ekran ustawiony był od ulicy, a projektor – od zaplecza budynku.
Kino było małe: miało ponad trzy metry wysokości i powierzchnię 84 metrów kwadratowych. Ale mimo to nazywało się Welt-Theater, czyli Światowy Teatr.

Obiekt, który w tym miejscu widzimy dziś, powstał w 1924 roku, po kilku rozbudowach. Nazywał się Kammer-Lichtspiele-Theater.
– W 1927 roku cofnięto ekran. Powstała w ten sposób mała scena i kanał dla niewielkiej orkiestry. Przed 1945 rokiem placówka należała do spółki Schauburg Hirschberg Willi Schultz&Co – przypomina I. Łaborewicz.

Jak wyglądały pierwsze seanse? Widzowie siedzieli na twardych krzesłach, lub stali. O bezpieczeństwo przeciwpożarowe nie dbano: można było palić papierosy, cygara. Pożarów nie odnotowano.
Miejsc dla niepalących nie było Z początku projekcjom niemego kina przygrywał na pianinie tapper, którego później wyeliminował dźwięk z głośników.

Kino było chętnie odwiedzane i do dziś zachowane pod szyldem „Marysieńki”. Ta nazwa nie ma nic wspólnego z monarchinią, która leczyła się w dawnych Cieplicach. Pisząc za Ivo Łaborewiczem, nazwę swą przybytek zyskał dlatego, że żona pierwszego polskiego dyrektora placówki miała na imię Maria, zdrobniale – Marysieńka.

Widzowie „Marysieńki”, którzy nawiedzali ten przybytek w latach rozkwitu Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej, darzą kino wielkim sentymentem. Ale i pamiętają charakterystyczny fetorek, jaki się w tym kinie unosił. W poczekalni, którą ktoś w przypływie fantazji wyłożył potłuczonymi fragmentami butelek po tanim winie i piwie, był bufet.

Dyżurną słodkością, chrupaną podczas projekcji był nie amerykański popcorn, ale nieco mdłe groszki o smaku cytrynowym w złośliwie szeleszczących opakowaniach z folii. Ich miętolenie w dłoniach skutecznie zagłuszało dźwięk filmu.
Maniacy kina, którzy siadali na balkonie, znudzeni bardziej rozwlekłymi obrazami, wykorzystywali ów groszek jako amunicję do bombardowania tych z parteru.

W latach 90. ubiegłego stulecia „Marysieńkę” na dłuższy czas zamknięto z powodu prac konserwacyjnych. Efekt remontu można podziwiać teraz. W budynku – oprócz odnowionego na błysk kina – działa włoska spaghetteria. A po solidnej porcji tego specjału można udać się na seans i zajadać się serwowaną tam w papierowych tubach prażoną kukurydzą.

<b> Pocztówka z Jeleniej Góry </b>
Widok przed budynkiem kina praktycznie przez lata niewiele się zmienił.
Patrząc na prawo, widzimy na przeciwko siedzibę Cesarskiego Urzędu Poczty, która działała w narożnej kamienicy jeszcze w wieku XIX. Gmach powstał na przełomie XVIII i XIX stulecia W przyziemiu były pomieszczenia kasowe, a na piętrach – biura.
Stąd możemy nadać pocztówkę, z niemiecka zwaną grussem (od pozdrowień), na przykład z widokiem Gnaden Kirche, czyli wspomnianego już Kościoła Łaski. To właśnie był bardzo częstym motywem widokówek, które właśnie u schyłku wieku XIX zaczęły robić błyskotliwą karierę. Mówi się, że pierwsza pocztówka przedstawiała widok niedaleki, bo odległą o ponad 20 km od Jeleniej Góry Śnieżkę.

Cesarska poczta jeszcze za niemieckich czasów z zewnątrz nie licowała raczej z Jego Cesarską Mością. Jak widać na starych zdjęciach, gmach był dość ponury, szary i za ogromny jak na wąską Banhofstrasse.
Poczta przestała w nim działać, kiedy na pobliskiej Poststrasse wybudowano w 1912 roku nowoczesny urząd pocztowy (działający w niezmienionej formie do dziś). Budynek przeznaczono na mieszkania. Klatki schodowe są imponujące i mają łukowate sklepienia. W drzwiach wciąż jeszcze tkwią dawne witraże.

<b> (Nie)słodkie wspomnienie </b>
W niemal niezmienionej formie zachował się narożny sklepik z przepięknymi zdobieniami na suficie. Złakniony słodkości spacerowicz w pierwszej połowie ubiegłego wieku mógł właśnie tam nabyć ulubione łakocie.
Po 1945 roku ozdoby sklepiku zaczęły stopniowo niszczeć, bo nikt nie zadbał o ich odnawianie.

Z cukierni lokal stał się narożną garkuchnią, w której nie smakowała nawet fasolka po bretońsku. Na szczęście porcje nie były wielkie i wyglądały jak racjonowana na kartki żywność.
Nieco przyzwoitości – choć i tak nie do końca – przyniósł temu miejscu schyłek PRL. Po remoncie otwarto tam drink bar, kuszący rozmaitością trunków, a odstraszający cenami. Pewnie dlatego ten przybytek odwiedzali głównie dewizowi goście oraz okoliczni cinkciarze.

Później na róg wróciła, jak za dawnych czasów, cukiernia. Zapach słodyczy działa jak magnes na nos łasuchów. A obfitość towaru, choć w innym opakowaniu, sprawia, że Niemiec przeniesiony z lat przedwojennych we współczesność, raczej nie zorientowałby się, że jest w innej epoce.

<b> Uliczne pejzaże </b>
Osoby, które po spacerze i odwiedzinach w kilku restauracjach na tym trakcie nie znalazły umiaru, po skuteczne remedium nie musiały iść daleko. Czekała na nich Apteka pod Jeleniem.

Farmaceuci reklamowali się już na przełomie XIX i XX wieku. Z tamtych czasów pochodzi wizerunek rogacza, symbolu Jeleniej Góry, osadzony na frontonie kamieniczki, w której do dziś znajduje się apteka.
Rzeźbiony jeleni byk miał rogi, ale te do naszych czasów nie dotrwały. Nie przetrwało też dawne wyposażenie placówki w postaci starych mebli.
Na początku XX stulecia zagospodarowano grunt przed apteką, przy Poststrasse. Wybudowano tam kamienicę. Dziś na parterze jest sklep fotograficzny.

Głównym punktem Bahnhofstrasse pozostaje zbudowany w roku 1737 kościół. Powstał w miejscu, gdzie wcześniej także istniała świątynia, wówczas poza murami miasta. Spłonęła podczas pożaru, który ogarnął w 1634 roku dawną Jelenią Górę.
Kościółek służył wiernym do roku 1925, kiedy to – z powodów nie do końca wyjaśnionych – kościelne władze oddały budynek władzom Hirschbergu. Część wyposażenia przeniesiono wówczas do parafialnego kościoła św. Erazma i Pankracego. Do dziś zachował się tam ołtarz św. Agaty.

Fakt, że zabytek istnieje do dziś i nadal pełni funkcje sakralne, należy umieścić w kategorii cudów. Były, bowiem, pomysły, aby obiekt zrównać z ziemią, ponieważ swoim położeniem niemal na środku ulicy przeszkadzał różnym pojazdom, które na Banhofstrasse miały za mało miejsca.
Cudem jest także to, że w roku 1952 świątynia nie została muzeum ateizmu, co praktykowano w Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich.
Za władzy wielkiego Stalina, o której sądzono, że potrwa wiecznie, świątynię przekazano wiernym prawosławia, którzy na ziemie zachodnie przybyli z kresów wschodnich.

Dziś po remoncie w 2000 roku cerkiew błyszczy. Odnowiono wówczas freski nawiązujące do czasów bizantyjskich, zaprojektowane przez znanego plastyka Jerzego Nowosielskiego. Ikonostas, czyli ołtarzowe malowidła sprowadzono z Lubelszczyzny.

<b> Pekaesy w kadrze </b>
Jeleniogórzanie pamiętają zapewne zakład fotograficzny, który przez wiele lat mieścił się w cieniu prawosławnej świątyni. Po 1945 roku nazywał się "Fotorys". Choć fotografia kolorowa była powszechnie dostępna, w witrynie fotografa nawet u schyłku wieku XX wciąż królowały monochromatyczne zdjęcia panów z przydługimi włosami i „pekaesami” – jak w latach 70. ubiegłego wieku zwano bakobrody. Były też panie blondynki w rozmaitych kreacjach.

W budynku obecnie mieści się kancelaria parafii prawosławnej. Dzięki staraniom bardzo sympatycznego i energicznego księdza Bazylego Sawczuka proboszcza prawosławnych, obiekt został wpisany na listę zabytków.

<b> W kolejce do fryzjera </b>
Idąc dalej, w stronę Kościoła Garnizonowego, przechodzimy obok kamieniczek, na których parterze są różne sklepy i zakłady. Jednym z najstarszych, który tamże się uchował jest zakład fryzjerski.

Jak widać na zdjęciu z lat 30. wciąż pozostaje w tym samym miejscu. W latach PRL pachniał tanią wodą kolońską. Aby się ostrzyc trzeba było czekać w długiej kolejce, bo konkurencji raczej nie było.
Dziś zmieniły się zapachy i fryzjerów też się namnożyło. Do renomowanych salonów trzeba się rejestrować i słono za wizytę zapłacić. Za to na 1. Maja kolejek raczej nie ma.

Dochodzimy do dawnego pałacu, który znajduje się tuż za wejściem na zaplecze Szkoły Podstawowej nr 7 i niemal na przeciwko Domu Kantora i Kościoła Garnizonowego.
O pałacowej przeszłości tego obiektu świadczy tylko jego kształt: brama i dziedziniec. Dziś są tam lokale komunalne, a na parterze – sklepy.
Jeden z nich niemal kultowy dla okolicznych mieszkańców. W latach kryzysu mięsnego w Polsce Ludowej można tam było kupić kurczaka w każdej postaci. Nawet à la kaczka.
Świadczył o tym szyld łatwo w pamięć zapadający: „Kurczak”. A i w świadomości jeleniogórzan placówka zachowała dobrą markę, bo – mimo obecności hipermarketów – wielu mieszkańców miasta wciąż robi zakupy właśnie tam.

<b> Jeleń w roli głównej </b>
Parę kroków dalej znajduje się siedziba dawnego zajazdu, hotelu i restauracji „Zum Brauen Hirschen”, czyli „Pod Brązowym Jeleniem”. Placówka zachwalała swoje 35 pokojów, łazienki, piwo klasztorne i niezłą kuchnię.
Po 1945 roku cały przybytek został Hotelem Krakowskim, jednym z kilku odziedziczonych po Niemcach w śródmieściu Jeleniej Góry. Później z placówki uczyniono „Relaks”.
Miały tam siedzibę różne organizacje oraz biura.

Dziś w dawnych pokojach hotelowych są biura, pracownie i służbowe lokale Jeleniogórskiego Centrum Kultury (wcześniej Regionalnego Centrum Kultury), które zadbało o tradycję i swoją galerię urządzoną na korytarzu placówki nazwało „Pod Brązowym Jeleniem”.
Nawiązaniem do dawnych czasów jest także restauracja, która ostała się na parterze budynku i stylowa sala konferencyjna.

Na koniec tej wędrówki warto wspomnieć, że rozpadający się gmach dawnego hotelu „Zum Brauen Hirschen” został solidnie odrestaurowany jeszcze w latach PRL, w 1987 roku.

Czytaj również

Najnowsze artykuły

Wykonanie serwisu: ABENGO