Cienie Hirschbergu
Z krajobrazu zasnutego w listopadowym zmierzchu gęstym dymem z kopcących liści wyłoniły się zwolna zarysy kanciastych zabudowań, nad którymi nieśmiało strzelał w niebo kształt kościelnej wieży. Ulica Kopernika pokazała swoje wieczorne oblicze ukrywające szpetotę jej zabudowań. Ta prawdziwa – dumna staromiejską przeszłością Priesterstrasse – zginęła. Już nie wróci.
Pył gruzowiska wypełnił ten trakt wiosną 1973 roku. Wcześniej rozległ się donośny huk rozpadającego się muru, który – obwiązany linami – został sprowadzony do parteru przez kilku mężczyzn naciągających w pocie czoła sznury. Wszystko zniknęło pokryte mgłą rozdrobnionych w mikrony resztek zaprawy, farby, cegieł, drewna i innych składników, z których w XVI i XVII wieku zbudowano zburzone właśnie kamienice.
Pustka i smród
Rzednący pył powoli odsłaniał krajobraz klęski. Pustkę, która pozostała po wyburzonych ruderach, wypełniał smród kurzu i wapna połączony z nieokreśloną bliżej wonią charakterystyczną dla zniszczenia. Inaczej pachną nowo budowane budynki, inaczej te, które właśnie zakończyły swoją wypełnioną różnymi zdarzeniami egzystencję. Tu przychodzili na świat dawni jeleniogórzanie, tu dojrzewali, rozwijali się, tu mieszkali, płodzili dzieci i umierali dając szansę istnienia kolejnym pokoleniom. Lata 70. XX wieku przyniosły kres tego właśnie miejsca.
W coraz rzadszym pyle dało się zobaczyć okna sąsiednich kamienic. Z pierwszego piętra spoglądała z zaciekawieniem twarz małego chłopca. Na rogu, raczej na dawnym rogu – którego już nie wyznaczał rant kamienicy – chwiejący się na nogach mężczyzna załatwiał swoją potrzebę nie zwróciwszy nawet uwagi, że jego szarą, drelichową kurtkę pokrył biały proch, który osiadł także grubą warstwą na gmachu dawnego Kolegium Jezuickiego, jedynym ocalałym z tej hekatomby budynku.
Podróż w czasie
Tak kończyła swój żywot dawna Priesterstrasse, czyli Kapłańska. Jedna z najstarszych jeleniogórskich ulic stanowi północne zaplecze rynku starego miasta. Położona jest na szczycie skarpy. U jej podnóża rozwinęło się ubogie rzemieślniczo-robotnicze przedmieście: Zapfenstrasse i Muehlbgrabengasse. Wydzielające opary kleju z kości potrzebnego do znojnej pracy szewców, krochmalu i taniego proszku do prania od krawców, krwi i nadpsutego mięsa od rzeźników oraz skwaśniałego piwa od szynkarzy.
W prowadzonych przez nich knajpach, tanich spelunkach, troski codzienności zalewali alkoholem przepijając niezbyt wysokie zarobki pobliscy mieszkańcy. W ciemnych zakątkach kryły się córy Koryntu świadczące najtańsze usługi w całym mieście. To z ich powodu w sobotnie wieczory często zajeżdżały tu dyskretnie automobile możniejszych jeleniogórzan.
Noce niosły odgłosy awantur: zdenerwowane żony łajały głośno pijanych mężów, którzy potulnie obiecywali poprawę do następnego popołudnia. Tu mieszkali także lichwiarze i właściciele lombardów. Oni, zwłaszcza w ciężkich wojennych czasach drugiego dziesięciolecia XX wieku, brali w zastaw rodzinne kosztowności, za które mieszkańcy dostawali góry tracących z dnia na dzień na wartości reichsmarek.
Jezuici i więzienie
Mieszkańcy przedmieścia z zazdrością spoglądali w górę, na bogatszą rzeczywistość ulicy Kapłańskiej wyniośle wznoszącej okna, za którymi kryły się wysokie na ponad trzy metry izby solidnych, barokowych kamienic. Na imponujący gmach kolegium jezuitów i górującą nad nim wieżę kościoła świętych Erazma i Pankracego. Ta okolica jednak w miarę upływu czasu także ubożała. Zwłaszcza kiedy możnym tego miasta znudziło się już mieszkanie w jego centrum i na siedliska wybrali sobie podmiejskie wystawne rezydencje.
Kapłańska była też osnuta mrokiem przestępstw. Kiedy Jezuici wynieśli się z Hirschbergu, w siedzibie ich kolegium urządzono sale sądowe i miejski areszt. W celach okupowanych niegdyś przez zakonników, myśleli o swoich grzeszkach i grzechach złoczyńcy. W innych pomieszczeniach znaleźli lokum strażnicy więzienni. W obszernych audytoriach sędziowie wydawali wyroki. Pracowali też prokuratorzy i adwokaci.
Smaki i aromaty
Głuchy trzask zamykanych drzwi – niczym potencjometr lampowego radioodbiornika Tesla lub Philips, które można było kupić w pierwszym radiotechnicznym sklepie Jaerischa (Priesterstrasse 7) – wyciszał gwar dobywający się z Pielsner Bierhalle, zwanej także Pustelnią Liczyrzepy „Gasttaete zur Ruebezahlklause” – jednej z lepszych piwiarń w tej części starego miasta. Do przytulnego wnętrza zasnutego dymem z papierosów, fajek i cygar, przesiąkniętego zapachami gotowanych białych kiełbas i pieczonych kurcząt, które mieszały się z piwnym aromatem świeżego pilznera, często wkraczali pracownicy wymiaru sprawiedliwości, aby – przy kilku kuflach wzmacnianych aromatyczną staniszowianką – odreagować prawnicze stresy. Długo można było wpatrywać się w sporych rozmiarów panoramę Hirschbergu umieszczoną na jednej ze ścian.
W restauracji Kryształowa Grota Karla Pelza podawano chwalone w mieście śledzie z beczek podane na połówkach jaj na twardo. Rozsmakowywano się w galarecie ze świeżych nóżek podawanej jako przystawkę do golonek po bawarsku lub opiekanych sznycli cielęcych serwowanych z puree ziemniaczanym z masłem. Lokal położony w centrum i zarazem na jego poboczu kusił spokojną atmosferą nieco z dala od ratuszowego zgiełku, a jednocześnie na tyle blisko, że można było – zaspokoiwszy głód i pragnienie – szybko włączyć się w wir życia miasta.
Blisko rogu Kapłańskiej i Sądowej (Gerichtstrasse, dziś Pionierów Jeleniej Góry) wznosiła się skromna, piętrowa bryła synagogi jeleniogórskiej. Tu na modlitwy przybywali wyznawcy religii mojżeszowej. Najliczniej – na przełomie XIX i XX wieku, kiedy to Hirschberg zamieszkiwało najwięcej Żydów w jej dziejach. Gmach wyróżniał się na tle innych budynków płaskim dachem i niewielkimi otworami okiennymi. W pobliżu musiał także znajdować się lokal z koszernym menu, o którym żadna wzmianka do naszych czasów nie przetrwała. W wyobraźni jedynie może pojawić się niepowtarzalny słodko-kwaśny zapach żydowskiej kuchni skąpanej w aromatach śledzi, czosnku, cebuli zmieszanych z wonią gałki muszkatołowej, goździków, pieczonych jabłek w strudlach, którymi zagryzano smakowite czulenty zapijane mocną, koszerną śliwowicą.
Do szewca i magla
Właściciel zajazdu w Miłkowie Rudolf Heier był także jeleniogórskim kamienicznikiem. Do niego należały dwa budynki przy Kapłańskiej. Innymi zarządcami kamienic byli też Robert Scharfenberg, Oswald Simon i Paul Jarisch. Przy Priesterstrasse były też sklepy schowane w kameralnych wnętrzach parteru o łukowatych sklepieniach, charakterystycznych dla budowli z epoki baroku. Do Knolla chodziło się z coraz bardziej dostępnym (i coraz częściej psującym się) sprzętem elektrycznym. Z parteru budynku numer 24 wydobywała się woń szarego mydła i mdły zapach krochmalonej gorącej bielizny. Gosposie znosiły tu potężne kosze pełne prześcieradeł, poszew oraz wstydliwego dessous swoich pracodawców, aby pracownicy Johanna Grischkego w potężnych kotłach odświeżyli zabrudzone odzienie i nadali mu sztywność nowości w maglu. Tuż obok swój warsztat miał szewc Joseph Nielacny, u którego trzewiki obstalowywali miejscowi dandysi i majętne jaśnie panie.
Zawsze w cieniu
Wąską i ciemną perspektywę ulicy Kapłańskiej wieńczyły dość ponure kamienice przy ulicy Fortecznej. Położona po północnej stronie starówki Priesterstrasse zawsze pozostawała w cieniu pozostałej zabudowy. Dostęp do słońca kamienicom zwróconym elewacjami ku południu, zasłaniały południowe ściany budynków. Ale i ten brak mocnego, słonecznego światła, miał swoje plusy, zwłaszcza w upalne dni lata, kiedy z rozżarzonego słońcem Rynku uciekano szukając ochłody na ocienionych trotuarach Kapłańskiej.
Kto tu mieszkał? Głównie bogatsi rzemieślnicy i kupcy oraz tak zwana średnia klasa mieszczan. Jednym z zacniejszych lokatorów był Ernst Haertel, organmistrz w kościele świętych Erazma i Pankracego. Zajmował się konserwacją instrumentu Caspariniego wieńczącego prospekt świątyni, a także budował organy dla innych kościołów. Do jeleniogórskiej fary miał kilkanaście metrów, bo jego pracownia znajdowała się na parterze w kamienicy na początku traktu.
Ciąg dalszy nastąpi
Na ten sielsko-mieszczański pejzaż ulicy spłynęła dziejowa mgła, która – po opadnięciu – niczym dym z płonących liści – ukazała całkiem inną rzeczywistość. Ale o tym – w kolejnym odcinku na łamach drukowanej Jelonki.com.
Za archiwalia dziękujemy Kazimierzowi Piotrowskiemu.
Drodzy Czytelnicy,
Po przerwie powracamy do cyklu „Jelonka wczoraj”. Należy się przy tym kilka zdań wyjaśnienia i oczywiste przeprosiny za bezruch w tym dziale. Nie tylko brak czasu był przyczyną posuchy. Poprzednie teksty z odcinków tego cyklu mocno nadwyrężyły jego formułę. Długo szukałem pomysłu na jej odświeżenie tak, aby uniknąć podręcznikowego historyzmu, nie zapominając jednocześnie o dziejowej otoczce treści. Postanowiłem nadać poszczególnym odcinkom nieco inny rytm, a także fabułę, którą poznacie w następnych częściach. Zdecydowałem też, aby miały one akcję toczącą się już w polskiej Jeleniej Górze, ale wciąż w cieniu Hirschbergu. Stąd zresztą tytuł. W tym cieniu – w pewnym sensie – jesteśmy do dziś.
Będę wdzięczny za Wasze sugestie i pomysły.
Z poważaniem
Konrad Przezdzięk