Łaska nie bała się gromów
O kościele, który: przyciągał pioruny, targały nim burzliwe dzieje, nawiedził go prezydent Kwaśniewski, a z Watykanu przywieziono tam Relikwie Krzyża Świętego, stawiając świątynię na światowym szlaku Via Sacra.
Dziewięć lat wielkiej ofiarności bogatych i biednych jeleniogórzan owocuje postaniem na podmiejskiej łące sakralnej perły Jeleniej Góry. Mury kościoła pw. Podwyższenia Krzyża Świętego wiele słyszą i widzą od 1718 roku. I choć kilka razy bije w kopułę piorun, który zabił jednego pastora, twardo stoją. Niczym nieugięta postawa jego budowniczych, którzy znajdowali miejsce wiecznego spoczynku na pobliskiej nekropolii.
– Obejrzałem kościół luterański, który jest najpiękniejszym budynkiem w mieście i wspaniale wygląda z okolicznych wzgórz. Zbudowany z kamienia, pobielony, pokryty jest czerwonymi dachówkami. Bardzo korzystny jest ten kolor, ponieważ kontrastuje z ciemnoniebieskimi górami, które wszędzie tworzą tło scenerii – to słowa Johna Quincy Adamsa, posła berlińskiego Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej i późniejszego prezydenta USA z 9 sierpnia 1800 roku.
W tym upalnym dniu lata przechadza się po Jeleniej Górze z żoną Luizą i kontempluje zakątki. Przekracza progi świątyni. Z amerykańską wyższością stwierdza, że nie podobają mu się freski na sklepieniu, „nieudolnie pomalowane” przedstawiają sceny Zmartwychwstania i Wniebowstąpienia Jezusa.
W jasnym wnętrzu świątyni pogłos niesie poranne śpiewy modlitewne wiernych zebranych w jednej z czterech naw. Kościół jest jak krzyż – na jego planie zbudowany. – A wysoko wiszą portrety pastorów, którzy tu pracowali – notuje Adams. Na ołtarzu dostrzega wizerunki cesarzy, naturalnej wielkości. To Józef I i Karol VI, który pozwolił na wybudowanie świątyni.
Wewnątrz, w przeciwieństwie do ponurego w środku kościoła św. Erazma i Pankracego, nie ma wiejącego zewsząd chłodu wieków, które mijają od czasu położenia pierwszego kamienia pod budowę. Kościół Łaski jest stosunkowo nowy: ma dopiero 82 lata, co w porównaniu z katolickim pamiętającym średniowiecze, czyni go „młodzikiem”.
<b> Marzenia kupca </b>
8 kwietnia 1709 roku kupiec Christian Menzel nie myśli o interesach, ani o portrecie, który właśnie zamówił. Jest bogaty i pracowity. Jak większość współwyznawców. Ceni Boga za to, że pozwolił mu na gromadzenie dóbr, co jest przejawem troski Najwyższego.
Odziany w dostojne szaty i białą perukę Christian szybkim krokiem przemierza Drogę Wojanowską ku znajdującym się na przedmieściach ogrodach. Jest tam polana. Jeszcze pusta. Ale już niebawem wyrosną tu rusztowania, w których rodzić się będzie perła sakralna stolicy Karkonoszy: protestancka świątynia nazwana Kościołem Łaski. Ta sama, którą w sierpniu 1800 roku nawiedzi John Quincy Adams.
Menzel oczyma wyobraźni już widzi ten podniosły budynek, z kopułą. Już penetruje wzrokiem przepiękne freski, które tak się nie spodobają Quincy’emu Adamsowi. I słyszy niebiańską muzykę graną na organach, które sam zresztą świątyni ufunduje.
Zapłaci za nie zawrotną sumę: 30 tysięcy talarów, a konstrukcję zleci organomistrzowi Roederowi z Berlina. Ten zamontuje w instrumencie 3456 piszczałek imitujących dziesiątki głosów. Sielscherowi, znanemu w Jeleniej Górze rzeźbiarzowi, zleci wykonanie wystroju ołtarza.
Będzie wrażenie, że to z trąb anielskich, które wyjdą spod jego dłuta, zabrzmi organowe tutti, a putta – jak w magicznym obrazie – wykonają na kotłach finale tej sonaty wyobraźni.
– Może w wykonaniu samego Johanna Sebastiana Bacha, kantora z Lipska i kompozytora, który właśnie jest u szczytu sławy? – rozmarza się Menzel.
– Żeby mistrz osobiście przyjechał i zagrał. Na przykład podczas nabożeństwa inauguracyjnego.
Na razie kupiec widzi tylko drzewa i niebieskie sklepienie. I słyszy szum wiatru i śpiew ptaków. Ale niebawem…
<b> Cesarska inspekcja </b>
Za kilka dni do miasta mają przyjechać dostojnicy z wielebnym Gottfierdem Balthasarem Scharffe, diakonem świdnickim, który na placu budowy odprawi pierwsze nabożeństwo. I zostaną uroczyście dokonane pomiary pod kościół.
20 kwietnia dostojnicy trafiają do Jeleniej Góry. Stamtąd podążają ku Cieplicom, do siedziby hrabiego Schaffgotscha.
– Wieczorem do Jeleniej Góry wrócą incognito, aby ocenić grunt – pisze Johann Daniel Hensel na kartach swojej kroniki.
Ale sprawa budowy świątyni dla ewangelików, którzy są pozbawieni miejsca kultu, budzi tak wielkie emocje w Jeleniej Górze, że nie sposób ukryć przyjazdu świdnickiej świty.
– Gdy tylko przejechali most na Kamiennej, tłum ruszył za nimi, aby dowiedzieć się, co zostało postanowione – odnotowuje kronikarz.
Dostojnicy się spieszą. Czasy zmieniają się na dla nich lepsze, ale w przyszłości może być różnie. Wolą, aby świątynia powstała jak najszybciej. Bo jeszcze cesarskiej mości się odwidzi i cofnie stosowne pozwolenia.
Protestanci na miejsce, w którym wybudują kościół, wybierają właśnie tę podmiejską polanę, przy drodze na Wojanów. Wokół łąki, drzewa i pagórki. Jeleniogórskie mury z wieżami kościoła parafialnego świętych Erazma i Pankracego, kaplicy św. Anny oraz ratusza, majaczą się w oddali. Jest jeszcze kilka skromnych zagród pobliskich wieśniaków.
Ale w grę wchodzą inne lokalizacje. Między innymi ogród Adolpha (na którym kilkadziesiąt lat później kwiatowy interes rozkręci Emil Weinhold, a jeszcze później – już za polskich czasów – powstanie targowisko miejskie Flora).
Proponuje się też okolice kościoła św. Ducha na przedmieściu cieplickim. Te miejsca nie podobają się luterańskim decydentom.
Również ogrody Buchsów nie znajdują w ich oczach akceptacji – uważa się je za niegodne nowej świątyni.
<b> Kult w oddali </b>
Polana ogrodowa jest dość daleko od centrum – jak na ówczesne poczucie wymiaru odległości – ale bliżej świątyni zbudować się nie da, nie tylko ze względów architektonicznych. Mimo swobód, z jakich mogą cieszyć się protestanci po okresie prześladowań, luterańskich obiektów sakralnych w obrębie murów miasta budować nie można.
Luteranie dostają pozwolenie na budowę sześciu kościołów i szkół ewangelickich na całym Śląsku dzięki Konwencji z Altanstaedt.
Placówki powstaną w Jeleniej Górze, Kamiennej Górze, Kożuchowie, Żaganiu, Miliczu i Cieszynie.
Przy wyborze miejsca budowy decydują jednak nie tylko względy formalne, ale i estetyczne. Ostateczną decyzję podejmuje komisarz cesarski Sinzendorf.
– W żadnym innym miejscu kościół nie przyozdobiłby w taki sposób miasta, nie miałby takiego położenia, a domy mieszkalne – takich widoków – twierdzi kronikarz Hensel.
<b> Gorący kwiecień </b>
22 kwietnia 1709 roku wypada w poniedziałek. Jest ciepło, jak na tę porę roku.
Oficjalny przejazd kolumny dostojników jest wielkim wydarzeniem w Jeleniej Górze.
Christan Menzel kręci się wokół świty gości. Jest członkiem rady pierwszego Kolegium Kościelnego przy mającej powstać świątyni. W dodatku piastuje funkcję jeleniogórskiego przewodniczącego kupieckiego. Zależy mu, aby wizyta i uroczystość prowadzenia pomiarów pod kościół wypadła jak najlepiej.
Być może zdaje sobie sprawę, że wokół kościoła powstaną grobowce, do których on i jemu podobni patrycjusze jeleniogórscy prędzej czy później trafią. Na razie jednak o tym nie myśli. Spod peruki, którą obowiązkowo nosi, leją się stróżki potu. Wszystko musi być zapięte na ostatni guzik.
Menzel widzi, jak sześciokonny powóz wwozi dwóch komisarzy cesarskich: hrabiego Sinzerdorfa oraz Poltendorfa. Zjawia się cesarski dworski skarbnik rady wojennej i poseł Szwecji. Jest też, co oczywiste, starosta Ziemi Jeleniogórskiej Hanns Anton von Schaffgotsch. I rzecz jasna dostojnicy protestanccy.
Wita ich wielu jeleniogórzan, odgłos petard i hejnały z ratuszowej wieży. Świta jedzie w kierunku przedmieść i polany, gdzie powstanie kościół.
Orszak przyjeżdża na polanę. Pompatyczna uroczystość, podczas której hrabia Schaffgotsch chwali łaskę cesarską za udzielenie zgody na powstanie protestanckiego kościoła, otwiera symbolicznie drogę ku budowie Świątyni Łaski.
Cesarski komisarz von Sizedorf nawołuje lud, aby przestrzegał obowiązków wobec Boga i cesarza i kończy słowami: <i> Magni Iosephi clementia maior </i> (Uwielbionemu Józefowi wielkiej wspaniałości).
Tłum śpiewa pieśń „Deus unicus in excelsis”, wcześniej w ziemię dostojnicy wbijają symboliczne znaki łaski. Na polanie staje namiot wojskowy, który posłuży za tymczasowe miejsce celebrowania nabożeństw, a dostojnicy jadą na obiad do ratusza i wracają do Cieplic.
Polana, choć jeszcze sporo wody upłynie w Bobrze zanim na niej wyrośnie kościół, jest już wtedy miejscem kultu. Jeśli wierzyć Henselowi, na pierwsze niedzielne nabożeństwo w prowizorycznym namiocie ze skleconą z desek amboną przychodzi aż 24 tysiące wiernych!
Łąka mieści wszystkich, bo nie jest jeszcze ograniczona żadnymi budowlami. Na polanie celebrowane są chrzty, udziela się małżeństw. Jak notuje Hensel, pierwszym, który poprzez chrzest na łące wszedł w społeczność jeleniogórskiego Kościoła protestanckiego, jest syn Johanna Leopolda von Reibnitza.
<b> Śniegi w maju </b>
17 maja 1709 roku, po ciepłym początku wiosny, przychodzi gwałtowne ochłodzenie. Sypie śnieg, ale nie przeszkadza miernikom w prowadzeniu pomiarów murowanej świątyni. Obok stoi już wybudowany naprędce kościół z bali drewnianych, znajdujący się mniej więcej tam, gdzie ponad 150 lat później powstaną kamienice przy Banhofstrasse.
W miejscu właściwego kościoła jest już wytyczony plan krzyża greckiego, na którego obrysach wylane zostaną fundamenty. Wszystko się jednak opóźnia, bo skandynawski architekt Martin Franz z Rewla wciąż nie może w Jeleniej Górze zamieszkać na czas budowy.
A to według jego projektu, będącego swoistą repliką kościoła św. Katarzyny w Sztokholmie, ma zostać zbudowana jeleniogórska Świątynia Łaski, a także pozostała część inwestycji: dom kantora i szkoła ewangelicka (ta sama, która za ponad 300 lat, już w polskiej Jeleniej Górze stanie się siedzibą tzw. handlówki).
<b> Początek potęgi </b>
Dwa miesiące później budowa rusza. Od razu powstają dwa place: jeden pod kościół, drugi pod szkołę. Inwestorzy zatrudniają nie tylko majstrów i czeladników, lecz także dzwonników, organistę – pierwszy zagra na niewielkim instrumencie podarowanym drewnianemu kościołowi przez rzemieślnika Reichsteina, a potem muzyka zabrzmi na jeszcze innych organach podarunku kowala miedziowego Wenzla.
Jest też kaznodzieja, diakon Mueller, kilku nauczycieli, kościelnych oraz innych osób związanych z posługą wiernym.
Parafia, choć dopiero co budowana, ma prężną kadrę, która także zajmuje się pozyskiwaniem datków od członków wspólnoty oraz innych darczyńców.
Już w Wigilię roku 1709 na skromnej, drewnianej sygnaturce bije pierwszy dzwon i zwołuje wiernych na pierwszą Pasterkę odprawianą na niedawnej łące wśród ogrodów na przedmieściach.
Są też i chwile zadumy: pierwszy pochówek na przykościelnej nekropolii, gdzie miejsce wiecznego spoczynku znajduje – pisząc za Henselem – niejaka pani Koerner
Christian Menzel z uwagą patrzy na powstającą świątynię. Od chwili położenia kamienia węgielnego upływa sześć lat, a bryła potężnego kościoła już stoi. Jest też wieża. O innym kształcie niż kilkadziesiąt lat później, bo zostanie zniszczona przez pożar.
Menzel nie może wyjść z podziwu widząc jak na szczyt wielkiej kopuły „wędruje” złota kula a na niej krzyż. – Z żelaza. Dziewięć łokci długości, ważył siedem cetnarów a wykonał go kowal Elias Wenzel – notuje kronikarz Hensel.
Ofiarodawcą jest kowal z rodzinnej firmy, tej samej, która kilka lat wcześniej funduje świątyni organy.
9 października 1715 to wielkie święto. Wyniesieniu kuli z krzyżem towarzyszą werbliści i trębacze. Na okoliczność powstaje aria specjalnie skomponowana. Wszyscy grają z balkonów wieży, a muzykę niesie echo na pobliskie pola. Uroczyste dźwięki odbijają się od murów obronnych i obwieszczają okolicom wielki moment. Są też salwy honorowe.
Kościół powstaje w błyskawicznym tempie: osiem lat. Jak się okaże, sam będzie przyciągał błyskawice.
To jednak tylko data orientacyjna, bowiem w oddanej do użytku świątyni jeszcze przez długi czas potrwają prace dekoratorskie. Najdłużej przy malowaniu fresków na sklepieniu. W świątyni czuć wapno. Przez środek nie można przejść. Utrudniają to gęste rusztowania, których wspinają się uczniowie mistrzów malarskich i sami artyści: Scheffler i Hoffmann.
Ci dopiero w 1745 roku kończą prace nad iluzorycznymi malowidłami, dającymi złudzenie głębi ostrości, których nie doceni 55 lat później poseł amerykański John Quincy Adams.
<b> Jak grom z nieba </b>
Lipiec, jubileuszowy dla świątyni miesiąc, nie jest szczęśliwy w roku kiedy ostatnie pociągnięcie pędzlem wieńczy dzieło wykonania fresków. Tuż na jego początku nad miastem przechodzi potężna burza.
Jest południe. Na ambonie stoi pastor Gottlob Adolph. Zaczyna swoje kazanie. Raptem w kopułę kościoła uderza piorun, który znajduje drogę poprzez pręt podtrzymujący baldachim. Ten zdobny element okazuje się zabójczy dla duchownego. Grom zabija go na miejscu.
Pastor zostaje pochowany przy wejściu do zakrystii, a wydarzenia upamiętnia okoliczne epitafium z płaskorzeźbą przedstawiającą piorun, oko Bożej Opatrzności oraz sylwetkę mówiącego kazanie Gottloba.
– Był bardzo wykształcony i dobroduszny – pisze o nim kronikarz Hensel. O pastorze pamiętają po ponad dwustu latach tylko wycieczki, którym przewodnicy pokazują owo epitafium jako ciekawostkę.
Nie pierwsze to rażenie gromem potężnej kopuły świątyni. Już w 1730 wali w nią piorun. Łamie kilka belek i podobno wpada do wnętrza kościoła. Powoduje to drobne zmiany konstrukcyjne, które – jak miało się okazać – okazują się nieskuteczne.
Nie wiadomo, ilu wiernych jest świadkami wypadku, ale kościół może pomieścić aż siedem i pół tysiąca osób! Dużo, bo w środku są pojemne trzykondygnacyjne empory.
Ich balustrady wypełniają starannie wypisane gotyckim pismem cytaty z Pisma Świętego. Zapewne spogląda na nie pastor Gottlob, który wciąż – ale w innym wymiarze czasu – głosi swoje kazanie przerwane grzmotem i gromem.
Ewangeliczne fragmenty będą przeszkadzały Polakom, którzy w 1945 roku przejmą kościół. Zostaną zamalowane olejną farbą. Dopiero lata dziewięćdziesiąte minionego wieku przyniosą zaskakujące odkrycie dawnego piękna. Przy remoncie balustrad warstwa farby zostanie usunięta i urywki Pisma Świętego na nowo ujrzą jasne światło wnętrza skąpanego w słońcu przebijającym przez potężne okna barokowej świątyni.
Cytaty widzi starzejący się już kupiec Christian Menzel.
Jego uszy cieszą się z potężnych dźwięków piszczałek ufundowanych przez siebie organów. Odejdzie do wieczności w 1748 roku.
<b> Inny wymiar </b>
Na piękniejącą w środku świątynię patrzą z portretów cesarze austriaccy, którzy w czasie budowy kościoła byli u władzy. Wiernych lustrują nieprzeniknione oczy Józefa I i Karola VI.
Ze skrajów łypią wzrokiem niezmiennym królowie: Szwecji Karol XII oraz Prus Fryderyk II. Obok skupione spojrzenia doktorów Kościoła protestanckiego Lutra i Melachthona. Wreszcie – zgodnie z hierarchią – małe wizerunki pastorów Buchardiego oraz Neunhertza, które trafią tam pod koniec XVIII wieku. – Buchardiego ceniono za prawość i wizyty u chorych – pisze Johann Hensel. O Melachthonie nie wspomina.
Magia kościoła nie kończy się na jego wnętrzu. Równie fascynujący jest spacer po dawnej łące – pamiętającej kroki oraz marzenia Christiana Menzla, odgłosy wszystkich uroczystości, mierników, którzy dokonywali pomiarów – ale przekształconej w przykościelną nekropolię, osadzoną pośród rosnących wraz z upływającym czasem drzew.
Spoglądają tam Nadzieja, Miłość oraz Wiara – alegoryczne ujęcia cnót przyrodzonych przedstawione figurami. To grobowiec rodziny Tietz powstały w 1756 roku.
Blisko patrzy się niemym wzrokiem ku kopule świątyni postać kobiety wspartej w refleksji na kolumience. Jej spojrzenie sięga wieży i zamontowanego tam dzwonu, fundacji Jana Corneliusa Frantza. Ten bogaty kupiec jeleniogórski na zawsze pozostaje przy swojej ulubionej świątyni w styczniu 1796 roku. A postać kobiety trwa do dziś – choć mało kto wie, że kryje grobowiec jednego z dobroczyńców ewangelickiej parafii.
Takich kaplic funeralnych jest osiemnaście. Upamiętniają ludzi i ich rodziny, bez których nie byłoby znaczącego rozwoju miasta, a przede wszystkim – tego zakątka, który wciąż napawa melancholią mimo upływu lat i postępujących zniszczeń oraz zapomnienia o przeszłości.
Projekty niektórych powstają w pracowni samego Martina Franza, architekta, twórcy samego Kościoła Łaski. I tam także alegoryczne przesłanie uniwersalizmu. Przenikają się pojęcia Sprawiedliwości, Wiary, Nadziei, Śmierci. I Roztropności, której – w przeciwieństwie do przyszłych pokoleń – nie brakuje ludziom, którzy z tym miejscem niemal na stałe się wiążą.
<b> Odporność na ciosy </b>
Kościół Łaski wrasta w krajobraz Hirschbergu. Mimo przeciwności losu, bo – oprócz uderzeń pioruna – świątynię nękają pożary. Kilka lat po wizycie Johna Quincy Adamsa, 16 listopada 1806 roku ogień trawi wieżę i cztery wieżyczki na dachu poszczególnych naw kościoła. Topią się dzwony. Pożar niszczy blaszane poszycie dachu.
Odbudowa trwa niecałe cztery lata i zmienia nieco kształt wieży. Poprzednio jej kopuła była wyższa. Teraz żywioł, paradoksalnie, przyczynia się do poprawienia wizerunku świątyni, która – z odchudzoną kopułą – wygląda zgrabniej.
Do kościoła na nabożeństwa zmierzają wierni z osiemdziesięciu wsi podjeniogórskich. Taki jest bowiem pierwotny zasięg parafii ewangelickiej. – Wiejskie wsie nie są małe – zauważa Hensel. Czterem duchownym trudno jest to wszystko opanować. Nie narzekają przy tym na sprawy doczesne, bo taka masa wiernych pozostawia w świątyni bogate ofiary.
Dopiero w roku 1742 król Fryderyk wprowadza pełną wolność religijną. Teraz protestanci z każdej wsi mogą sobie wybudować kościół. To dobrze dla kultu, gorzej dla pastorów od świętego Krzyża, bo taca staje się mniej zasobna. – Kościół i jego duchowni utracili poważną część wpływów – odnotowuje Hensel. Od parafii odłączają się Kowary, Miedzianka, Strupice, Grabarów, Jeżów, Czarne, Kunice, Wojanów i Staniszów.
Ale sam Kościół Łaski wciąż pozostaje centrum życia, nie tylko religijnego, choć głównie. Tam celebrowane są chrzty: niektóre bardzo uroczyście. W grono chrześcijan wchodzi, między innymi, pięciu Żydów z Wrocławia, co jest wielkim wydarzeniem dla miasta.
W świątyni Krzyża Świętego wodą święconą pokropiona zostaje także Hanna Reitsch, późniejsza honorowa obywatelka Hirschbergu, najlepsza pilotka III Rzeszy. I wiele innych przedstawicieli kilku pokoleń Niemców, którzy do 1945 roku stanowią ewangelicką wspólnotę w mieście.
<b> Dentysta kapelanem </b>
Polacy, którzy w 1945 roku miasto przejmują, parafii nie likwidują. Pastor jeszcze przez dwa lata mieszka w Domu Kantora, choć wiernych ma ledwie garstkę. W końcu pozostają tylko autochtoni, którzy – najczęściej poprzez związek małżeński z polskimi osadnikami – w mieście i okolicy pozostają. Aż w końcu parafia ulega rozwiązaniu.
Jednocześnie przy dawnym Kościele Łaski działa Kapelanat Ludowego Wojska Polskiego. To tam w późniejszych latach trafi ksiądz pułkownik Wilhelm Kubsz, ten sam, który w Związku Sowieckim namaścił rotą przysięgi powstające Ludowe Wojsko Polskie. Zapewne nie wiedząc jeszcze, że panu Bogu świeczkę zapalił, a diabłu – ogarek.
Co ciekawe – ks. Kubsz – poza kapłańską posługą, miał zadatki na filozofa oraz zdobył uprawnienia technika dentystycznego.
Święcenia kapłańskie otrzymuje w roku 1936, a II Wojna Światowa spycha go na tereny ZSRR, anektowane po wejściu Armii Czerwonej do Polski 17 września 1939 roku.
Później komunistyczny generał Zygmunt Berling mianuje Kubsza majorem, bo pomagał partyzantom, którym leczył zęby. Zostaje także delegatem apostolskim na terenie Związku Sowieckiego.
Ale pod koniec wojny popada w konflikt z innym komunistą, marszałkiem Michałem Rolą-Żymierskim i zostaje wyrzucony z armii, pozostając jednak kapelanem wojskowym.
Zanim obejmie probostwo parafii garnizonowej w Jeleniej Górze, utworzonej właśnie w kościele pw. Podwyższenia Krzyża Świętego, tuła się po Polsce. Jest proboszczem kilku pomorskich parafii. Wraca oficjalnie w grono żołnierzy w latach 60-tych minionego wieku.
Ks. Kubsz umiera 24 lipca 1978 roku. Jelenia Góra żegna Go bardzo podniośle, choć nie z takim żalem, jak proboszcza parafii św. Św. Erazma i Pankracego ks. prałata Dominika Kostiala.
Wilhelm Kubsz nie spocznie jednak na przykościelnej nekropolii, bo już jej nie ma: została zlikwidowana. Szczątki patrycjuszy niemieckich, którzy świątynię ufundowali, rodziny – jeśli jeszcze istniały – zabierają do ojczyzny. Same kaplice niszczeją z braku troski i kompletnego wyczucia bogactwa historii. Alegoryczne rzeźby padają łupem złodziei, a wnętrza okupowane są przez okolicznych pijaków.
Proboszcza Kubsza pochowają na nekropolii komunalnej przy ul. Świerczewskiego, któremu niegdyś sam wiernie służył. Orszak przejdzie ulicami miasta gromadząc co najmniej setki parafian, które ledwo co zmieściły się w dawnej świątyni Łaski.
<b> Ironia historii </b>
Kiedy 14 września roku 2002 bp Francesco Pio Tamburinno, wysłannik papieża Jana Pawła II dokonuje uroczystej intronizacji Relikwi Krzyża Świętego, proboszczem jest już ks. prałat Andrzej Bokiej.
Organy, które w XVIII wieku ufundował kupiec Chrystian Menzel, po latach powojennych zaniedbań, są właśnie po remoncie. Menzel, gdzieś tam z dalekich przestrzeni ogarnia ich brzmienie. Czy takie samo, jak wówczas, kiedy w roku 1709 na pustej jeszcze polanie, usłyszał w swojej wyobraźni, a później jeszcze w dekorowanym wnętrzu świątyni?
Na pewno granice ówczesnej wyobraźni przekraczało przypuszczenie, że kościół - okupiony wysiłkiem i wyrzeczeniami protestantów - trafi w ręce katolików. A już z całą pewnością wręcz niewyobrażalny był fakt, który zaistnieje w roku 2006: odsłonięcie pomnika papieża przy dawnym Domu Kantora.
Ale historia drwi sobie nieco ze wszystkich. Pomnik Jana Pawła II stanął i to w dodatku na cokole, na którym przez lata tkwił symbol zniewolenia Polski i miasta przez sowiecki system: postument chwały żołnierza sowieckiego. Tego samego, z którym ramię w ramię szli, walczyli i ginęli polscy wojacy pobłogosławieni przez niezapomnianego ks. płk. Kubsza.
Dzięki sprawności organizacyjnej księdza Bokieja i wsparciu państwa (świątynie garnizonowe cieszą się pewnymi przywilejami) dawny Kościół Łaski dźwigany jest z zaniedbań lat poprzednich, jego ranga znów nieco spada po likwidacji jednostki wojskowej w Jeleniej Górze.
Przyczynia się do tego, po części, były minister obrony narodowej i wciąż jeszcze aktualny poseł ziemi jeleniogórskiej Jerzy Szmajdziński. Ten sam, który w 2000 roku u boku ówczesnego prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego przekracza progi Kościoła Łaski. To pierwsza wizyta głowy państwa we wnętrzu tej targanej przeciwnościami dziejów świątyni.
Tego ani kronikarz Hensel, ani John Quincy Adams, ani Christian Menzel nie przewidzieli.
A wznoszony przez zaledwie osiem lat kościół wciąż ubarwia Jelenią Górę. Pozostając nieco z boku w jej krajobrazie, co tylko uwydatnia potęgę kształtu, który w innym otoczeniu wtopiłby się w pozostałe budowle. I tylko drzewa szumią tak samo, jak kwietniowego popołudnia, kiedy kupiec Menzel marzył o wielkości wspólnego dzieła protestantów z Hirschbergu.
<i>Korzystałem:
Johann Daniel Hensel, Historyczno-topograficzny opis miasta Jelenia Góra - Kroniki Jeleniogórskie - tłum. Tomasz Pryll, Muzeum Karkonoskie, Jelenia Góra, 2005
Ivo Łaborewicz, Zbigniew Janc, Historia obrazem pisana, Filatelistyka i Kolekcjonerstwo "U Benia", Jelenia Góra, 2006 </i>
<b> Zdjęcia od nr. 19 przedstawiają Kościół Łaski i jego najbliższe otoczenie w różnych fazach istnienia. </b>