Skazy na wodnej perle
Wymarzone letnisko dla jeleniogórzan. Spory zalew i głębokie na ponad 10 metrów Jezioro Pilchowickie. Był tu sam cesarz Niemiec Wilhelm II, aby uroczyście dokonać otwarcia zapory zbudowanej po tym, jak wzburzone wody Bobru zagroziły kilkakrotnie powodziowym żywiołem niżej położonemu Wleniowi. 90 lat temu rozpoczęły się prace przy budowie jednej z największych ówczesnych inwestycji w naszym regionie.
<b> Przedsięwzięcie
na miarę wieku </b>
Nie sposób policzyć, ilu robotników zaangażowano do prac przy budowie sztucznego zbiornika zaporowego, pierwszego w okolicach Hirschbergu tak dużego akwenu.
Plac zaczęto organizować już w roku 1903, ale pierwsi robotnicy z kilofami, którzy zaczęli kuć wyłom pod budowę fundamentu zapory, pojawili się 10 czerwca 1906.
Tysiące ton ziemi i skał z okolicznych wzgórz zostało przeniesione siłą mięśni ludzkich. Wcześniej trzeba było usunąć drzewa, nieliczne budynki, zniwelować teren. Szczegóły, które znane są budowniczym znacznie mniejszego zaporowego akwenu w Sosnówce.
Jednak Niemcy na początku XX wieku nie mieli koparek i innych automatycznych udogodnień. Wyprzedzili budowniczych realnego socjalizmu i z pieczołowitością dokonali w przeciągu lat kilku dzieła, które można podziwiać do dziś.
Głównym projektantem tamy był profesor Otto Intze z Aachen (Akwizgranu), miasta dziś zaprzyjaźnionego z Jelenią Górą.
Jest to dziś najwyższa zapora kamienna łukowa w Polsce. Niemcy zbudowali ją z kamieni łączonych betonem. Na tyle skutecznie, że nie oparła się kilkudziesięciu wodnym żywiołom, które na przez lata jej zagrażały.
Ówczesna myśl inżynieryjna wyprzedziła dzisiejsze lobby ekologiczne. Na stopniu wodnym powstała, wciąż czynna, elektrownia wodna.
<b> Keiser Wilhelm
bez tablicy </b>
Wydarzeniem były odwiedziny cesarza Niemiec Wilhelma II w Pilchowicach i Wleniu (Tchischdorf i Lahn).
Rozpisywała się o tym prasa 17 listopada 1912 roku.
Dzień wcześniej sam Keiser w asyście świty i oficjalnym rynsztunku przeciął wstęgę i uroczyście otworzył ukończoną w szybkim, jak na ówczesne realia, inwestycję.
Dojechał tam pociągiem, bo Niemcy zbudowali nie tylko tamę, ale i linię kolejową z Jeleniej Góry do Wlenia i Lwówka. Cesarz zapewne podziwiał jesienne krajobrazy Borowego Jaru oraz widok jeziora z mostu tuż przed stacją Pilchowice Zapora (Bober Tallspere Mauer), gdzie wysiadł z cesarskiego wagonu.
Wilhelm kroczył ścieżką, którą dziś chodzą turyści. Podążał, aby odsłonić tablicę przedstawiającą wizerunek Jego Cesarskiej Mości. Jej treść nawiązywała do powodzi z roku 1897, kiedy to wezbrane wody Bobru pochłonęły wiele ofiar i poczyniły dużo szkód w okolicznych miejscowościach. To właśnie tamta powódź była impulsem do budowy zapory i sztucznego jeziora.
– Uroczystość odsłonięcia tablicy była wielkim świętem w okolicy. Przybyły poczty sztandarowe, reprezentacyjne orkiestry, młodzież okolicznych szkół oraz liczni ówcześni dostojnicy – pisze Józef Andrzej Bosowski w swojej książce o pilchowickiej zaporze wodnej.
Dziś po tablicy poświęconej cesarzowi pozostało puste miejsce. Najprawdopodobniej została zniszczona po 1945 roku jak większość niemieckich pamiątek, niekoniecznie związanych z nazizmem i okrucieństwami hitlerowskich zbrodniarzy.
<b> Wielki pociąg
do jeziora </b>
Za polskich czasów pilchowicki zbiornik stał się ulubionym letniskiem ówczesnych jeleniogórzan. Jak wspomina Wiktor Werc, jeden z pionierów osadnictwa polskiego w Hirschbergu, latem, wyjazdy na plażę i kąpiele do Pilchowic były niemal rytuałem.
Werc utrwalił na filmie amatorskim odjazd pociągu do Lwówka zapchanego letnikami, objuczonymi leżakami, sprzętem pływającym, wędkami i podobnym ekwipunkiem.
Jeśli wierzyć relacjom, woda w jeziorze była kryształowo czysta i pełna ryb. Po akwenie pływał statek wycieczkowy, było strzeżone kąpielisko i plaża.
Tę sielankę zniszczyły zanieczyszczenia z rozwijających się Zakładów Chemicznych Celwiskoza w Jeleniej Górze, które spuszczały trucizny bezpośrednio do rzeki. Lądowały tam także ścieki komunalne z całej Jeleniej Góry.
Niesione nurtami Kamiennej i Bobru przez lata osadzały się na dnie akwenu w Pilchowicach. Cuchnące jezioro miało coraz mniej amatorów wypoczynku nad jego brzegami.
Wierni pozostali tylko wędkarze. Ryby jakoś przyswoiły sobie trujące związki, ale były raczej niezjadliwe. Choć miłośnicy połowu opracowali wiele metod na to, aby płocie i karpie wyławiane w latach 60, 70 a nawet 80. ze zbiornika można było zjeść. Jednym ze sposobów było ich moczenie przez 24 godziny w mleku…
<b> Zimne lwóweckie
z beczki </b>
O turystów w czasach Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej dbano lepiej niż dziś. Na wzgórzu nieopodal tamy powstał hotelik z restauracją. Architektura dość siermiężna, kuchnia – także, ale zawsze to lepsze niż nic. W miejscu dawnego kąpieliska bazę urządziło Wodne Ochotnicze Pogotowie Ratunkowe.
Przy samej tamie była też budka z piwem w kształcie charakterystycznej beczułki. Zmęczeni wędrówką turyści mogli ugasić pragnienie lwóweckim rycerskim prosto z beczki lub butelki w kształcie granatu i zjeść kiełbaskę z rożna.
Malejące zainteresowanie tym godnym podziwu miejscem spowodowało, że hotelik stopniowo podupadał. Doszło do tego, że jedynymi klientami byli wędkarze, którzy – kiedy ryba nie brała, lub nie dopisywała pogoda – szukali schronienia w jego wnętrzach i rozgrzewali się „od środka” w oczekiwaniu na pociąg do Jeleniej Góry.
W końcu przybytek zamknięto.
Zniknęła też beczułka z piwem w latach, kiedy chmielowemu napitkowi wydano wojnę.
<b> Perła pełna brudów </b>
Przez jezioro Pilchowickie przetoczyły się także żywioły powodzi. Ten, o którym już wspomnieliśmy z roku 1897. I jak na ironię, sto lat później, w lipcu 1997 roku. Ów potop nosi miano powodzi stulecia. Nie bez powodu: niewiele zabrakło, aby wezbrane wody przelały niemieckie dzieło i zalały Wleń. Podobnie było też w roku 1977, 1980 i w innych latach, kiedy obfite opady deszczu siały grozę wśród okolicznych mieszkańców.
Swoistą „pamiątką” po tamtych wydarzeniach są zwały śmieci i odpadków wciąż zalegające w laskach otaczających zalew. Do brudu przy akwenie przyczynia się także bliskie sąsiedztwo wysypiska w Siedlęcinie. Mimo corocznej akcji sprzątania części brzegów Jeziora Pilchowickiego, wciąż są one anty-wizytówką tego miejsca.
Wyraźnie brakuje tu gospodarza. Gminy, na których terenach leży akwen, nie mogą się dogadać, aby o niego zadbać. Turyści zaglądają tu niezbyt często, bo brakuje materiałów promocyjnych. W weekendy nie jeździ trasą do Lwówka pociąg.
Tylko wędkarze pozostają wiernymi wielbicielami popularnego jeziora. W ryb nim nie brakuje i nie brakowało. Łakomią się na nie także kłusownicy. Swego czasu głośna była sprawa gangu, który odławiał nielegalnie ryby. Sprzedawano je później w okolicznych smażalniach. Zawiedzionych klientów nie było. Wszystkim smakowały chrupiące karpie, liny leszcze i amury. I nikt się nie pytał, skąd pochodzą.