(Nie)znośna moc przemiany
Wejścia do polskiego już ratusza pilnuje Niemiec w cywilu. Z białą opaską. Milicja Obywatelska zakazuje Polakom wychodzenia po godzinie 22, Niemcom – po 21. Na kolację można zjeść pajdę ciemnego chleba z masłem i popić zabielaną zbożową kawą. Hirschberg powoli staje się Jelenią Górą.
Pan Rysio
Jelenia Góra, 18 czerwca 1946 rok.
Kochana Mamusiu! W Jeleniej Górze jest cudownie. Jestem wprost zachwycony. Podróż mieliśmy z Wrocławia szczęśliwą. We Wrocławiu spotkałem Jurka i byliśmy u niego na dobrym obiedzie. Z tego powodu pojechaliśmy dopiero wieczornym pociągiem. Mamy dużo formalności do załatwienia. Całuję Cię. Rysiek.
Na znaczku pocztowym zniszczony Zamek Królewski w Warszawie. Na pieczęci – Szklarska Poręba. I data: 19 czerwca 1946 rok. Godzina 15. A na widokówce napis: Laubendurchblick nach dem Markt. Hirschberg in Riesengebirge. Jeszcze nie: Widok z podcieni na plac Ratuszowy. W Jeleniej Górze.
Rysio pisze do Mamusi. Mamusia to A. Jarczyńska z Łodzi. Mieszka tam przy ulicy Biegańskiego. Jarczyński to jeden z osadników, którzy zasiedlają jeszcze na pół niemieckie miasto, gdzie wciąż sprzedawane są widoczki z Hirschbergu. Jeden z nich trafia w ręce Rysia, kupiony za kilka groszy gdzieś na ulicy Długiej. Dlaczego wysyła pocztówkę ze Szklarskiej Poręby? Może pojechał tam na wycieczkę.
Jan Bułhak, uważany za „ojca” polskiej przedwojennej piktorialnej szkoły fotograficznej, dopiero zmierza na Ziemie Odzyskane, aby po swojemu uwiecznić na kliszy niemieckie dziedzictwo w polskiej oprawie.
Nie wszystkie pocztówki wykonane przed hitlerowską klęską, można jeszcze nabyć. Z wiadomych względów unikatowy pejzażyk przedstawiający stolicę Karkonoszy, nad którą zamiast słońca wschodzi swastyka może zalega jeszcze gdzieś w magazynach. Może nakład trafił na przemiał? Zachował się na pewno gdzieś na strychach, w poniemieckich komodach, pozostawionych przez dawnych właścicieli, którzy nie mogli ze sobą wszystkiego zabrać przy opuszczaniu bram miasta.
Przełom wiosny i lata roku 1946. Pogoda rozpieszcza i na pewno dodaje optymizmu osadnikowi Rysiowi, który właśnie ma do załatwienia bardzo dużo formalności. Urzędy jeszcze źle zorganizowane, z brakami kadrowymi i rosnącą biurokracją. Niemieckimi maszynami do pisania, bez polskich znaków, za to z „umlaudami”. I niezbyt pasjonujące dorysowywanie brakujących ogonków do „ą” czy kreseczek do „l”. A jeszcze dwa lata wcześniej wystukują na nich protokoły i pisma niemieccy urzędnicy.
Kino receptą na spokój
28 grudnia 1944 roku. W ratuszu zbiera się Rada Miejska na jednym, czego jeszcze nie wie, z ostatnich posiedzeń. Nadburmistrz przedstawia stan Hirschbergu.
Rodzi się więcęj ludzi, zwiększa się liczba małżeństw (o 301 więcej niż w ubiegłym roku). Opieka medyczna pozostawia jednak sporo do życzenia: jeden lekarz musi opiekować się aż 1900 niemieckimi jeleniogórzanami. Chorują najczęściej na tyfus i dyfteryt.
Nie nadąża z ich przyjmowaniem szpital Lutra przy Goethestrasse (niedługo będzie szpitalem miejskim przy ulicy Żeromskiego). Dodatkowe miejsca tworzy się w domach wczasowych, w tym w Schreiberhau (Szklarska Poręba), gdzie na taką placówkę przekształcono pensjonat prowadzony przez lekarkę panią Haase-Koeppe. Na lazarety zmieniono trzy szkoły ludowe. Jedna z nich to przyszły Zespół Szkół Ekonomiczno-Turystycznych.
Jeleniogórzanie pod koniec 1944 roku mogą spodziewać się utrudnień w dostawach olejów mineralnych. Mniej będzie tytoniu, coraz gorzej jest z meblami. Pustką świeci niegdyś pełen rozmaitych sprzętów salon Willego Dudecka na Markcie. Ale w sumie handel detaliczny trzyma się nieźle, a obsługa przebiega bez zakłóceń.
Niedogodności życia codziennego jeleniogórzanie umilają sobie wieczorami w kinie. Prawda to czy nie – ocenić trudno, ale źródła podają, że w grudniu 1944 roku codziennie do trzech przybytków Dziesiątej Muzy przychodzi 2500 widzów.
Prawdziwe oblężenie miało przeżywać kino Kamer Lichtspiele Theater, które po burzliwym 1945 roku stało się poczciwą Marysieńką. Kino Capitol, z którego powstał kończący w roku 2007 siedemdziesiątkę Lot, ma dopiero siedem lat. Może jednorazowo przyjąć 666 widzów.
Jakie filmy, poza propagandowymi kronikami, wówczas wyświetlano? O tym nadburmistrz już nie mówił.
Włodarz Hirschbergu myśli o frontowych zabezpieczeniach miasta. Powstają rowy przeciwlotnicze na Cavalierbergu (Wzgórze Kościuszki). Mają mieć w sumie 700 metrów. Już są gotowe schrony w tamtej części miasta, w tym ten największy – wcześniej piwiarnia w Skalnej Piwnicy (Felsenkeller). Zabezpieczenia, które okazują się nikomu niepotrzebne. Miasto poddaje się Sowietom i Polakom niemal bez wystrzału.
Jeleniogórska wojna
bez wojny
21 czerwca 1945 roku do Jeleniej Góry przyjeżdża nijaki Mieczysław Łuczkiewicz. Doktor. Naukowiec związany później z Kielcami, który opublikuje swoje wspomnienia z pierwszego polskiego roku na Dolnym Śląsku.
Wyjechał z Legnicy w kierunku Jawora.
– Zupełnie jak u nas na Podhalu. Droga biegnie koło potoku. To rzeczka Katzbach – Koci Potok. Po ciepłym, upalnym dniu wjeżdżamy w uliczki starego, spokojnego miasta, które ominęła wojna. Domy stoją całe, wszystkie szyby w oknach. Tramwaje przejeżdżają zupełnie nieprzepełnione. Sklepy pootwierane. Ludzie wchodzą i wychodzą z paczkami w rękach. Wokół starcy, kobiety i dzieci. Młodych mężczyzn nie widać.
Ceny: jak przed wojną. Artykuły spożywcze dostępne tylko na kartki. Do tego sklepy galanteryjne, optyczne. Łuczkiewicz kupuje pędzel do golenia za 1,50, dobre szachy za 7 zł, męskie drewniaki – 6 złotych, nożyki do golenia za 6 groszy, okulary samochodowe za 2 zł 50 groszy.
Przybysze zatrzymują się w rynku, przed domem, w którym stoi stara miedziana studnia z figurą i złotymi rybkami. Przed bramą stoi cywil w czapce sportowej i karabinem. Biało-czerwona opaska na ramieniu. Biało-czerwona flaga na ratuszu.
To gmach polskiego pełnomocnika, ale informacji udziela Niemiec. Od innych wyróżnia go biała opaska na ramieniu. Mówi kiepską polszczyzną, ale to on jest zatrudniony przez starostwo. Załatwiają formalności i udają się do pobliskiego hotelu.
– Typowo małomiasteczkowy, niemiecki hotel z dawnych przedwojennych czasów. Niemiecka pokojówka, łóżko zasłane białymi pierzynami. Biały dzban z wodą. Zielona pluszowa i wygodna kanapa. W oknach firanki. W pokoju – czysty ręcznik – pisze Łuczkiewicz.
Przy wyjeździe otrzymują rachunek, jeszcze w markach: 2, 50 za dobę. Na złotówki to 2, 25. Łuczkiewicz daje złotówkę napiwku. Przy takiej cenie więcej śmiesznie by wyglądało. Potem wyjście na miasto. Kolacja w dawnej Wien Café (zapewne chodzi o lokal przy Promenadzie, która jeszcze nie nazywa się 15 Grudnia, ale… Wolności).
Tam jest polska stołówka urzędowa. Posiłek wojenny. Już nawet nie pachną dawne szykowne potrawy przyrządzane jeszcze kilka lat temu dla hirschbergowskich wybrednych podniebień. Łuczkiewicz dostaje pajdę ciemnego chleba z masłem i kubek zabielanej gorącej kawy zbożowej.
Wieczorny spacer. Przybysza zatrzymuje milicja. Po mieście wolno chodzić tylko do godziny 22. Niemcy muszą wrócić do domów o godz. 21. Nikt tego nie nazywa godziną milicyjną…
Funkcjonariusze MO mówią z kresowym zaśpiewem i mają opaski na ramieniach. Część z nich polegnie w tajemniczych okolicznościach w walce z „wrogami władzy ludowej”. A ich koledzy napiszą na zachowanych do dziś nagrobkach, że pomszczą ich pamięć.
Niemców jest w Jeleniej Górze więcej niż przed wojną, kiedy – jak pisze Łuczkiewicz – Jelenia Góra liczyła 30 tysięcy mieszkańców. Teraz tę liczbę zwiększają uciekinierzy, którzy w Jeleniej Górze szukali schronienia przed alianckim natarciem.
Wspomina o Muzeum Sudeckim. Do Jeleniej Góry przybędzie prof. Władysław Lorenz, szef Naczelnej Dyrekcji Muzeów i Ochrony Zabytków. Będzie zabezpieczał dolnośląskie zbiory i dzieła sztuki zrabowane przez Niemców i tu właśnie ukryte. Pojawi się w pałacu Paulinum, wówczas składnicy zabytków, kierowanej od maja 1945 roku przez Barbarę Tyszkiewicz, hrabinę, matkę znanej aktorki Beaty Tyszkiewicz.
Wśród dzieł malarstwa – matejkowski „Hołd Pruski”. A Lorenz bezpośrednio informuje o wywożeniu z miasta zabytkowych przedmiotów w głąb Polski, głównie do Warszawy, Władysława Gomułkę, towarzysza Wiesława, który zanim zamkną go w stalinowskim więzieniu, jest ministrem Ziem Odzyskanych.
Słynny reżyser
traci brata
Do Jeleniej Góry przybędzie także skromny rzeźnik z rodziną, Sylwester Bareja. Prowadzi sklep wędliniarski na ulicy W. Pola, później pracuje w zakładach mięsnych. To ojciec Stanisława, znanego reżysera, który jeleniogórski czas wspomni ponad 30 lat później w „Misiu” słynnym zdaniem: „Kamień panu przywiozłem z Jeleniej Góry… Pan wie, kto po nim stąpał”. Stanisław zda maturę po roku powtarzania klasy w Liceum im. Żeromskiego w roku 1949.
Dwa lata wcześniej bracia Barejowie, Staszek i Wiesiek z ojcem wybierają się do Przesieki, wtedy Matejkowice (na cześć malarza mistrza, którego płótna zrabowane z okupowanej Polski hitlerowcy tam właśnie ukryli). Stamtąd zmierzają ku wodospadowi Podgórnej. Tam młody Wiesław Bareja postanawia pozować do kilku oryginalnych fotografii, które wykona Stanisław. Wdrapuje się na wysoką, niemal pionową skałę przy wodospadzie.
Kiedy przyszły reżyser już mierzy do brata z celownika aparatu, kamienie obsuwają się. Chłopak spada kilka metrów do płytkiej rzeki. Rozbija czaszkę. Mimo szybkiego przewiezienia do cieplickiego szpitala wypadku nie przeżyje.
Podobno jego mogiła znajduje się gdzieś na cieplickim cmentarzu. Zapomniana. Stanisław Bareja będzie miał tablicę upamiętniającą zdobywanie wiedzy w „Żeromie”, którą już w XXI wieku odsłoni jego syn Jan.
Tymczasowa wieczność
W Jeleniej Górze tamtych lat wszyscy żyją w zawieszeniu. W niepewności jutra. W poczuciu tymczasowości. Nie da się zlikwidować od razu tego, co niemieckie. Choćby wspomnianych już pocztówek z dwujęzycznymi napisami, sprzedawanych jako polskie, bo innych nie było.
Niemieckie napisy często zamazuje się piórem. Ale już uwiecznionych na dawnych zdjęciach elementów niemieckiej rzeczywistości zamazać się nie da, bo komu sprawi przyjemność otrzymanie pokrytego bohomazami widoczku?
Rysio Jarczyński w Jeleniej Górze osiadł. Stał się zwykłym jeleniogórzaninem, zauroczonym miastem. Ożenił się w latach 50-tych. Miał dwoje dzieci.
W 1946 roku po załatwieniu spraw w urzędzie dostaje przydział na mieszkanie. Spóźnił się na najlepsze poniemieckie kąski. Ci, którzy przyjechali tu wcześniej, biorą nieraz całe wille, w popłochu przez Niemców opuszczone.
Rysio dostanie skromne dwa pokoje w czynszówce na Pocztowej. Dojrzy jeszcze gdzieś dawny napis Poststrasse. Na poczcie vis-à-vis wciąż działa poniemiecka centrala telefoniczna. Ma blisko do kina Lot. Rysio Jarczyński do Lotu chodził, bo kino praktycznie nie przerwało działalności na czas przejmowania miasta przez Polaków, a w 1946 roku grało pełną parą.
Ale to Marysieńce, w czasach, kiedy jeszcze zimna wojna i „naloty” amerykańskiej stonki ziemniaczanej nie sparaliżowała relacji PRL – USA, grano pierwszy amerykański barwny pełnometrażowy film animowany disneyowską „Królewnę Śnieżkę”.
Tyle że Rysio był już za duży na bajki.
Na ekrany wchodzą „Zakazane piosenki” Buczkowskiego i „Wielka droga” Waszyńskiego.
Mieczysław Łuczkiewicz po spotkaniu w starostwie jeleniogórskim i konferencji (nie wiadomo czego dotyczy, bo o tym pan Mieczysław nie wspomina) wraca do zniszczonej wojną części Polski, gdzie z rozrzewnieniem wspomina Jelenią Górę i jej nietknięty koszmarem wojennym wizerunek.
O cywilnych Niemcach zamieszkujących jeszcze wtedy miasto wypowiada się bez entuzjazmu, ale i bez wrogości. Przez kilka lat będzie się golił pędzlem kupionym w drogerii przy ulicy Kolejowej. Jeszcze dłużej pogra w szachy, które za siedem złotych nabył w stolicy Karkonoszy.
Stanisław Bareja wyjedzie do Łodzi, gdzie w 1949 roku rozpocznie bardzo długo trwające studia w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej. „Mąż swojej żony”, film dyplomowy, za który dostanie tytuł magistra sztuki, pokaże dopiero w 1974 roku. Wcześniej władza ludowa dopuszcza jego obrazy, ale tylko pocięte cenzorskimi nożyczkami.
Cały czas zachowuje w pamięci podjeleniogórskie widoki, choć wiąże się z nimi tragiczne dla Barei przeżycie. Więc wycina nożyczkami cenzora umysłu to, co niemiłe. Wciąż jednak ceni wspomnienie wypraw nad jezioro Pilchowickie załadowanym po brzegi turystycznym pociągiem do Wlenia i Lwówka, który dowoził letników do przystani i parowego statku. Na swojej fotograficznej kliszy na pewno utrwala obrazki z miasta, niestety niezachowane.
Trwa w świadomości.
Korzystałem: XXXV Rocznik Jeleniogórski, Towarzystwo Przyjaciół Jeleniej Góry 2003, Miesięcznik „Sudety” nr 1, 2007, Karkonosze 1995