Wyznaczanie granic posiadłości na d. Śląsku

Stanisław Firszt

Prawa własności ziemi miały zawsze ważne znaczenie, szczególnie w sprawach spornych między sąsiadami i ich spadkobiercami. W średniowieczu były także ważne poprzez nadawanie dóbr przez władców swoim poddanym w zamian za ich zasługi oraz dla klasztorów, które otrzymywały posiadłości ziemskie jako uposażenie.

Aby dokładnie określić obszar posiadania trzeba było go wydzielić i dokładnie, trwale oznaczyć jego granice. Tak jest do dzisiaj. Obecnie zajmują się tym geodeci, posiadający odpowiedni sprzęt do wytyczania działki i nadania jej oznaczenia. Nie inaczej było w średniowieczu. Uporządkowanie tych spraw miało wielkie znaczenie, tym bardziej, że istniejące działki mogły być darowane, sprzedawane lub zamieniane.

W XIII wieku sprawy te nabrały większego znaczenia, szczególnie na Śląsku, gdzie wówczas rozpoczęła się akcja kolonizacyjna zapoczątkowana zapewne przez księcia śląskiego Bolesława I Wysokiego. Nowi przybysze z Zachodu osadzani byli na terenach, na których od dawna gospodarzyła miejscowa ludność. Książę, w 1175 roku, sprowadził do Lubiąża mnichów cysterskich z Niemiec i pozwolił im prowadzić akcję osadniczą na terenach, którymi uposażył klasztor. Tak na dobre osadnictwo to rozkwitło po1201 roku. Osadnicy niemieccy nie asymilowali się z miejscową, polską ludnością. Ich enklawy osadnicze były raczej zamknięte, tym bardziej, że miejscowi kierowali się zwyczajowym prawem polskim, a napływowi prawem niemieckim.

Osadzanie ludności niemieckiej mogło odbywać się tylko na obszarach należących do księcia, z poszanowaniem praw dotychczasowych właścicieli. Książęta śląscy dbali też o bezpieczeństwo granic, utrzymując w ich pobliżu pas nieprzebytych lasów, zwany przesieką. Obszar ten był całkowicie wyłączony z osadnictwa i nie wolno było zakładać tam nowych wsi, ani prowadzić wyrębu. Wewnątrz tych naturalnych granic były tereny należące do różnych właścicieli, dlatego obszar ten był pomierzony. Jeśli chodzi o granicę, jak wspominają dawne kroniki: „Przeto starzy książęta nikomu w ogóle nie pozwalali w tej przesiece niczego wyrąbywać i to jest powód, dlaczego w owym czasie dalej jej nie pomierzono, tylko do granic tej przesieki”.

Sytuacja zmieniła się po 1241 roku, kiedy to 9 kwietnia pod Legnicą wojska mongolskie, wspomagane przez Rusinów pokonały oddziały polskie i zabiły księcia Henryka II Pobożnego. Mongołowie przez pewien czas plądrowali ziemie śląskie, czyniąc wielkie zniszczenia. Po tym tragicznym najeździe, tak jak to bywa do dzisiaj, znaleźli się ludzie korzystający z zamieszania, aby realizować swoje cele i aby się wzbogacić. Dawne prawa i zakazy mieli za nic. Kroniki mówią o tym tak: „… po najeździe pogan, każdy z rycerzy zabierał, co chciał i ile chciał”. Naruszyło to dawne prawa i przywileje, więc była potrzeba na nowo wszystko uporządkować. Dodatkowo część rycerzy zaczęła zajmować tereny przesieki, a w ślad za nimi robili to bardziej przedsiębiorcy sołtysi. Jeden z nich, z okolic Henrykowa: „rozkazał wieśniakom trzebić lasy „al durch den hach” (także przez przesiekę) i to uczynił z samowoli, a nie z rozkazu opata”, mówiąc, że „rycerze z okolicy rąbią i trzebią ową przesiekę”. Wśród nich był rycerz Przybek.

W tych okolicach, w 1227 roku lokowany był klasztor, do którego przybyli mnisi z Lubiąża. Oni też prowadzili podobną akcję osadniczą, m.in. sprowadzili licznych karczowników do wycięcia lasów. Nie uregulowana była granica poszczególnych terenów zapisanych, tak przez jednych, jak i przez drugich. Przez to dochodziło do wielu sporów między rycerzami a klasztorem. Potrzeba była uregulowania tych spraw. Aby to zrobić, zaproszono wyspecjalizowanych mierniczych. W latach 40. i 50. XIII wieku prace takie wykonywali, m. in. Marcin i Paweł ze Słupowic, „którzy za czasów starych książąt i wówczas, gdy to się działo, wytyczali granice wielu posiadłości przed powagą książęcą”. Sprawami własności zajmowali się też notariusze książęcy.

Kiedy więc doszło do sporu o granice między klasztorem w Henrykowie i wspomnianym wyżej rycerzem Przybkiem mnisi poprosili o pomoc jego szwagra Alberta Brodatego, znaną wówczas na Śląsku postać związaną z dworem książęcym. Wezwał on Przybka, Racława Drzemlika i ich krewniaków, a także mnicha z Krzeszowa, Piotra i Konrada, notariusza książęcego (Piotr i Konrad byli kolegami z ławy szkolnej), na wzgórze przy klasztorze, zwane Ciginrucke (po polsku Kozie Grzbiety), aby dokonać pomiarów i wytyczyć granice działek. Na podstawie zachowanego w Kronice Henrykowskiej opisu można dowiedzieć się jak przed wiekami działali dawni geodeci. „Albert zwrócił się ku zachodowi, mianowicie ku górom czeskim (Karkonoszom) i wskazał pewną wyniosłość na szczycie innej góry naprzeciwko mówiąc: Wy, przyjaciele i towarzysze moi, jeśli się wam tak podoba, wyznaczymy granice klasztoru od tego miejsca aż do owego wzgórka z drugiej strony doliny, a ku świadectwu prawdy wyślijcie dwóch mężów, którzy w środku doliny rozniecą ogień dobrze dymiący, byśmy kierując się dymem z tego oto miejsca, w którym obecnie stoimy mogli wyznaczyć granice klasztoru, w poprzek doliny aż do owego wzgórka z tamtej strony doliny. Skoro się to stało, rozkazał także Albert czterem wieśniakom wraz z komornikiem księcia (notariuszem), by kierując się ogniem i dymem wyznaczyli granicę przez las i przez dolinę rąbiąc znaki na drzewach. Po dokonaniu tego wszystkiego pozostawał klasztor w tych stronach przez dłuższy czas w zupełnym spokoju i ciszy”.

Prawdopodobnie w taki sam sposób ludzie wysłani przez Bernarda Zwinnego księcia lwóweckiego wytyczyli teren i jego granice w Górach Izerskich, które książę podarował joannitom podczas fundacji ich klasztoru w Cieplicach. Nacięcia na drzewach były widoczne przez kilkanaście lat (mogły być też cały czas odnawiane). Aby trwalej zaznaczyć granice swojego posiadania, zamieniano je stopniowo na kopczyki kamienne lub na znaki kute (przeważnie krzyże), na licznych tam skałach. Ich ślady do dzisiaj są widoczne w terenie.

Czytaj również

Najnowsze artykuły

Wykonanie serwisu: ABENGO