Jelenia Góra miała swojego kata

Mea

Posiadanie przez miasto własnego kata było wielkim luksusem. Nie każda miejscowość (nawet duża) mogła sobie na to pozwolić. Kat nie był tylko osobą, która egzekwowała prawo, ale także kimś, kto manifestował siłę, nośnik nakładający się na gwałt zbrodni, aby ją pokonać.

Za pobyt i usługi kata (i jego pomocników) w mieście trzeba było płacić, a w związku z tym, że nieczęsto wykonywano wyroki, utrzymanie ich w czasie "bezczynności" przekraczało możliwości finansowe wielu ośrodków. Za zgodą magistratów, za odpowiednią odpłatnością, często pożyczano katów dla spełnienia powinności przewidzianych prawem w innych miejscowościach. Na Śląsku w średniowieczu "dużym wzięciem" cieszył się kat złotoryjski.

- Urząd kata był nierozerwalnie związany z rozprzestrzenianiem się w średniowiecznej Europie modelu prawa magdeburskiego przy lokacji ośrodków miejskich, które przewidywało wykonywanie kar za różne przewinienia, z karą śmierci włącznie. Wcześniej, zgodnie ze zwyczajowym prawem polskim, karę wykonywał sam poszkodowany, ktoś z jego rodziny lub w ich imieniu, jeden z sędziów. Prawo niemieckie przewidywało jednak konieczność istnienia "specjalnego urzędu" (karzącej ręki sprawiedliwości). W średniowieczu (od XIII w.), kata nazywano: "carnifex", "magister justitiae” lub "magister tortor", później, w XVI/XVII w., w krajach nienieckich zwano go: "Hencker" lub "Chüchtiger", a w Polsce: "katem", lub "mistrzem" – opowiada Stanisław Firszt, dyrektor Muzeum Przyrodniczego w Jeleniej Górze.

Nazwa "mistrz" nie była przypadkowa. Od XV/XVI w. zaczęto wykonywać publiczne egzekucje, będące swego rodzaju rytuałem. Ostatecznie dokonywano w nim zakończenia śledztwa i ceremonię zarazem, w której świętowała swój triumf władza. Dlatego egzekucje (stosunkowo rzadkie) były przygotowywane uroczyście, z odpowiednią oprawą. Stawały się sporym wydarzeniem w spokojnym życiu sennych miast i miasteczek. W tym "teatrum" dwie osoby grały "główne role".

- Był to skazaniec i "mistrz ceremonii", czyli kat. Skazańcem mógł stać się każdy, kto wszedł w konflikt z prawem lub z władzą. Katem mógł być tylko ktoś o określonych predyspozycjach psychicznych i odpowiednich umiejętnościach. Szczególną było ścięcie mieczem. Kat musiał tę czynność wykonać szybko i skutecznie. Inaczej skazywał się na gniew gawiedzi, przyglądającej się egzekucji. Po sposobie wykonania ścięcia poznać było można kunszt kata. Czynność ta nie była tak prosta, jak mogłoby się dzisiaj wydawać. Siedzącego lub klęczącego skazańca należało ściąć jednym cięciem. Mógł tego dokonać tylko doświadczony kat – mówi dyrektor.

Kat był zatem głównym bohaterem wydarzenia (egzekucji) i jeśli wszystko poszło jak należy, otrzymywał gromkie oklaski. Był osobą rozpoznawalną, podziwianą, a jednocześnie budzącą przerażenie. Z czasem do kata zaczęto podchodzić z dystansem, prowadzącym do jego alienacji i wykluczenia ze społeczności miejskiej. Jego profesję uznawać zaczęto za brudną, hańbiącą i odrażającą. Kat zaczął budzić pogardę. Cierpiała na tym cała jego rodzina. Żony katów traktowano na równi z prostytutkami, a jego synowie nie byli nigdzie zatrudniani, dlatego często dziedziczyli profesję po ojcu. Zajęcia wykonywane przez kata nigdy nie zostały uznane za rzemiosło, a cechy brzydziły się tym zawodem.

- Do obowiązków kata należało też: dbanie o stan techniczny szubienicy, pręgierza i urządzeń w izbie tortur, a także jeśli była taka potrzeba, wykonywanie drobnych kar cielesnych (chłosty, piętnowania) i tortur, a sporadycznie wykonywanie kary śmierci. Dodatkowo kat zajmował się też: usuwaniem zwłok samobójców, wyłapywaniem bezpańskich psów i "utylizacją" padłych zwierząt. W tych czynnościach pomagali mu pomocnicy, których z czasem zaczęto nazywać "hyclami" lub "rakarzami".

- Kat za swoje obowiązki otrzymywał tygodniowe lub miesięczne wynagrodzenie z kasy miasta (miasta opracowywały tzw. taksy katowskie), a także świadczenia w naturze. Otrzymywał dom, położony zazwyczaj z dala od innych posesji (nikt nie chciał być sąsiadem kata). Kaci "dorabiali" często na odstąpieniu od pewnych czynności lub zamianie ich kolejności przy wykonywaniu egzekucji (płaciły im za to rodziny skazańców), np. zamiast najpierw uciąć rękę, a później ściąć – najpierw ścinał głowę. Dodatkowym źródłem dochodów, było też potajemne sprzedawanie kawałków sznura z szubienicy lub palca skazańca (miały przynosić szczęście) lub sprzedaż fragmentów zwłok do badań medycznych – mówi Stanisław Firszt.

Skazańcami byli nie tylko zwykli obywatele (za morderstwa, kradzieże, dzieciobójstwo), ale także ludzie z wyższych sfer. Do tej drugiej grupy należeli, m.in.: Ambroży Bitschen, pisarz miejski i trzykrotny burmistrz Legnicy (autor "Księgi Podatkowej") uwięziony 24 czerwca 1454 r. przez pospólstwo i członków cechów za działania zmierzające do zrzucenia zależności miasta od książąt piastowskich i poddanie się bezpośredniej władzy króla Czech, a także za narzucanie mieszkańcom wygórowanych podatków.

- Bitschen został ścięty pod legnickim ratuszem, 24 lipca 1454 roku. Również Hans Ulryk Schaffgotsch, protestant dowodzący katolickimi oddziałami cesarskimi na Śląsku w wojnie trzydziestoletniej, został ścięty. W 1621 r., przysiągł wierność cesarzowi Ferdynandowi, a następnie w styczniu 1634 r. podpisał w Pilźnie deklarację wierności księciu Frydlandu, Albrechtowi Wenzelowi Wallensteinowi (jak się okazało - zdrajcy), za co został aresztowany 24 lutego 1634 roku w Oławie. Był później wielokrotnie torturowany i w końcu ścięty za zdradę 23 lipca 1635 r. w Ratyzbonie – opowiada dyrektor.

Jelenia Góra też miała swojego kata. Na ten urząd 11 marca 1701 r. miasto nominowało Hansa Heinricha Kühna. Pełnił on tę funkcję przez wiele lat.

- Opracowano dla niego specjalną taksę. I tak: za okazanie instrumentów tortur otrzymywać miał – 10 sgl.; za tortury, postawienie pod pręgierzem i chłostę – 1 talara; za powieszenie, łamanie kołem lub ćwiartowanie – 5 talarów; za ścięcie i spalenie – 7 talarów; za łamanie kołem i wplecenie żywcem w koło – 8 talarów; za przypalanie rozżarzonymi szczypcami, rwanie ciała, darcie pasów lub ćwiartowanie – 10 talarów; usunięcie ciała samobójcy – 6 talarów; a za spalenie padłego zwierzęcia – 3 talary – mówi dyrektor.

Kat Kühn miał do dyspozycji: murowaną szubienicę na Wzgórzu Kościuszki, zbudowaną prawdopodobnie w XV/XVI w., pręgierz pod ratuszem, zbudowany w II poł. XV w., więzienie z izbą tortur oraz główne narzędzie swojej pracy, jakim był miecz katowski.

- Ślady szubienicy do dzisiaj możemy oglądać na Wzgórzu Kościuszki (w ostatnich latach miejsce to wyeksponowano), pręgierz zlikwidowano prawdopodobnie w 1739 r., po zawaleniu się pierwszego ratusza (była to budowla podobna do wrocławskiej, której replika stoi dziś pod ratuszem, ale na trzystopniowym podeście w kształcie kół, na którym stał okrągły pręgierz, zwieńczony ażurową latarnią, a na niej stojącą figurką). Co jest ciekawe, w Muzeum Karkonoskim w Jeleniej Górze do dzisiaj przechowywane są miecze katowskie, którymi posługiwał się H.H. Kühn. Oba wykonane zostały w Niemczech, w XVII w. Jeden o długości 104,5 cm, a drugi 107,5 cm. Są zdobione inkrustacjami, a jeden z nich na obu stronach głowni posiada napis: "WAN DEM SUNDER WIRD ABGESCHPROCHEN DAS LEBEN SO WIRD ER MIR UNTER MEINE HAND GEGEBEN" – cytuje Stanisław Firszt.

Jeleniogórski kat wykonywał egzekucje przede wszystkim przy szubienicy na Wzgórzu Kościuszki. Rzadziej na rynku.

- To on prawdopodobnie ściął i wplótł w koło kobietę za dzieciobójstwo (13 lipca 1704 r.), ściął kobietę i mężczyznę za morderstwo (26 sierpnia 1704 r.) oraz Melchiora Hoffmanna (14 października 1706 r.), ściął i spalił Annę Rosinę Hilbigin za kradzież w kościele (29 lipca 1712 r.), ściął i nabił na pal Christinę Nixdorfin za zabójstwo dziecka (16 października 1717 r.), powiesił Hansa Christiana Hermanna za kradzież (3 listopada 1719 r.), ściął i nabił na pal Susannę Reichstenin za zabicie dziecka (10 grudnia 1722 r.) i ściął Annę Rosinę Seidlin (24 lipca 1727 r.). Większość straconych zakopano w okolicach szubienicy. Ich szczątki odkryto w 2012 r., podczas badań archeologicznych. Hans Kühn wypożyczany był też do wykonania egzekucji w okolicznych miejscowościach. I tak, 27 listopada 1715 r., na szubienicy w Miłkowie powiesił Hansa Müllera - wylicza dyrektor.

Po wojnach śląskich zlikwidowano, w 1778 r. (w związku z budową umocnień typu "Kavalier"), starą szubienicę na Wzgórzu Kościuszki. Rok później, w 1779 r., przystąpiono do budowy nowej, w innym miejscu, na tym Wzgórzu. Przy rozpoczęciu jej budowy wziął udział stary jeleniogórski kat Hans Heinrich Kühn. Jak wykazały badania archeologiczne przeprowadzone przy nowej szubienicy, nie znaleziono już tu ludzkich szczątków (może ze względu na pruskie przepisy sanitarne, nakazujące zwłoki grzebać na cmentarzu), a tylko liczne kości zwierząt. Jak można przypuszczać, urząd kata od końca XVIII w. zaczął się przeradzać w urząd "rakarza – hycla". Już wcześniej, na początku XVIII w., jeleniogórski kat miał corocznie dostarczać burmistrzowi i rajcom miejskim rękawiczki z psiej skóry. Być może, głównym zajęciem jego i jego pomocników stało się wyprawianie skór zabitych zwierząt, wytapianie tłuszczów i utylizacja padliny.

- Publicznych egzekucji zaniechano całkowicie na przełomie XVIII i XIX w. (tych w majestacie prawa i nie mylić ze zwykłymi mordami w XX w.). Kat, mistrz, z osoby powszechnie znanej, stał się anonimowy (karę śmierci wykonywano w "zaciszu" więziennych cel śmierci). Dzisiaj, kiedy w większości krajów cywilizowanych nie wykonuje się kary śmierci, urząd kata odszedł w zapomnienie, a słowo "kat" stało się synonimem zbrodniarza, mordercy, złoczyńcy znęcającego się nad innymi ludźmi, a tak przecież przed laty nie było. Kat był przedstawicielem prawa, jego karzącą ręką, wykonawcą wyroków sądowych. Ktoś po prostu musiał to robić i to w sposób jawny, przy obecności wielu świadków, przy ogólnym przyzwoleniu, i co dzisiaj razi, przy zadowoleniu zgromadzonych mieszczan – podsumowuje Stanisław Firszt.

Czytaj również

Najnowsze artykuły

Wykonanie serwisu: ABENGO