W obliczu klęski
Tętniące nieco innym życiem na kilka miesięcy przed niemiecką kapitulacją miasto, w którym – mimo wojennej pożogi w pozostałych regionach Niemiec – czas się zatrzymał. Gospodarze już wkrótce będą musieli opuścić swoje majątki, dobytek, zostawić tu własną historię. Następne karty wypełni inna epoka we wciąż takiej samej, ale nie tej samej Jeleniej Górze…
<b> Ten jeden dzień </b>
Wieczorem 21 września 1944 roku Frantisek Mencik siada przy biurku w skromnym pokoju przy Schutzenstrasse 17. Z ulicy dobiegają odgłosy gasnącego powoli dnia. Kolejnego trwającej wojny, której w Hirschbergu wciąż się nie widać, ale czuć. Docierające pocztą pantoflową sygnały o zamykających nazistów w kleszczach alianckich frontach są coraz bardziej głośne.
21 września 1944 roku Adolf Hitler jest coraz bardziej chory, z objawami Parkinsona, drżącą dłonią, psychicznie niemal sparaliżowany coraz bardziej realną wizją porażki i świadomością zbliżającego się kresu snów o potędze wielkiej Germanii.
Na kolację zjada sałatę (obok makaronu ulubiona potrawa zbrodniarza wegeterianina), zagryza chlebem.
Wciąż jeszcze podsyca nadzieję realizacją cudu: okazania mocy niemieckiej potęgi.
21 września 1944 roku aktorzy z Krefeld (zachodnie Niemcy) mają próbę w gmachu Sztuk i Zgromadzeń w Jeleniej Górze. Zagrają sztukę „Zastawka na zwierza”. Teatru, którym grają na co dzień, nie ma. Znikł z powierzchni podobnie jak prawie całe Krefeld zrównane z ziemią przez alianckie naloty dywanowe.
Jelenia Góra udzieliła artystom gościny na cały sezon artystyczny.
21 września 1944 roku niejaki doktor Sabban, przewodnik Towarzystwa Karkonoskiego, prowadzi wycieczkę turystyczną do Janowic Wielkich. Turyści wyruszają o godz. 9 z rynku sprzed fontanny z Neptunem, przez Niemców pieszczotliwie nazwanej Widlastym Jurgenem.
21 września 1944 roku w Warszawie kapituluje Marymont w 51. dniu Powstania. 21 września 1944 roku w Lublinie Centralny Komitet Ludowy uznaje za rząd tymczasowy Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego.
Co robi w tym dniu Hanna Reitsch, drobna blondynka mierząca 154 cm wzrostu i ważąca 45 kg? Już nie mieszka w Hirschbergu przy ulicy Promenadzie (willa przy ul. Bankowej 11). Niedawno odbierała w ratuszu tytuł honorowej obywatelki miasta. Za zasługi dla lotnictwa. Pierwsza Niemka i jeleniogórzanka, legendarna oblatywaczka szybowców i śmigłowców. Absolwentka szkoły lotnictwa komunikacyjnego Deutsche Verkehrsfliegerschule der Lufthansa w Szczecinie.
Wiadomo, że niemal dokładnie za pięć miesięcy jako jedna z ostatnich odleci z oblężonego kanonadą Armii Sowieckiej Berlina, gdzie także – jako jedna z ostatnich – spotka się bunkrze z Hitlerem (także honorowym jeleniogórzaninem) który wkrótce tam się zastrzeli.
Tym samym Fuehrerem, którego butne oblicze widnieje na znaczku pocztowym. Frantisek Mencik, liżąc dokładnie spód papierka, na którym wydrukowano facjatę wodza, starannie przykleja 21 września 1944 roku na widokówkę adresowaną do Zdenki Pavlakovej. Hitler spogląda na bok, poza pocztówkę.
<b> Burzliwy spokój
40-tych lat </b>
Frantisek nie myśli jednak ani o aliantach, ani o nazistach. Właśnie w ten wieczór wyjmuje zakupioną gdzieś na Markcie kartkę pocztową przedstawiającą jeleniogórski rynek.
Na biurku kałamarz, w ręku – pióro.
Zanim napisze treść na odwrocie widokówki, stara się możliwie jak najstaranniej wykaligrafować imię Zdenki Pavlakovej z Benesova w Czechach. Okupowanych przez nazistów, gdzie atmosfera przypomina nieco tę jeleniogórską: sielskich spokojnych lat czterdziestych.
Frantik pisze do Zdenki o swoich wrażeniach z pobytu w mieście za drugą stroną Karkonoszy. Zdenka mieszka u rodziny Semilów. Osada niewielka blisko Decina. W adresie ani nazwy ulicy, ani numeru. Widać wszyscy się znają.
Kim jest Frantisek Mencik? Zwykłym Czechem szarakiem, który przebywa w Jeleniej Górze w burzliwym roku 1944? Robotnikiem pracującym dla Rzeszy Niemieckiej? Urzędnikiem, przedstawicielem jakiegoś zakładu przemysłowego? Ten zagadkowy mężczyzna pozostawia po sobie ślad w postaci wypełnionej skromnym pismem widokówki. Mieszka przy Schuetzenstrasse 17. Cel jego odwiedzin w mieście pozostaje nieznany.
Pod tym numerem (dziś to ulica Piłsudskiego) jest skromna kamieniczka sąsiadująca z bardziej imponującą siedzibą szpitala dla przewlekle chorych. Neogotycka z licem z czerwonej cegły klinkierowej. W czasie wojny mieści się tam lazaret, dziś jest to Dom Studenta „Sublokator”. Jeśli się mu dobrze przyjrzeć, wciąż widać resztki zatartych poniemieckich napisów.
A Mencik pisze w nagłówku adresowym (prośba o podanie szczegółowych danych nadawcy), że w kamienicy nr 17 ma status gościa.
Jest świadkiem dość niezwykłego momentu dziejów Jeleniej Góry niemal w przededniu końca jej niemieckości. Frantisek widzi jeszcze Markt z jego krajobrazem, który za kilka miesięcy, wraz z samobójstwem wodza III Rzeszy, zacznie powoli obracać się w niebyt.
<b> Niech przemówi
pocztówka </b>
Na widokówce, którą wysyła do Zdenki Pavlakovej – patrycjuszowskie dostojne kamienice w stoją w Rynku, po którym właśnie się przechadzał. Mimo nadciągającej gdzieś tam wojennej zawieruchy, życie toczy się, jakby Hirschberg było poza zasięgiem alianckich maszyn siejących grozę i widmo apokalipsy wśród tak wielu Niemców w tym okresie.
Mencik kupuje filiżankę pamiątkę. Na naczyniu zabytkowe wieże centrum miasta: wizerunek ratusza dostojnie zwieńczonego orłem pruskim, wspina się pod niebo pełna aromatu średniowiecza sześciokondygnacyjna wieża katolickiego kościoła parafialnego św. Erazma i Pankracego, gdzieś w tle wieże kościoła św. Anny i kościoła Łaski.
Zakupy robi w jednym ze sklepików, a może na straganie rozłożonym przy okazji jakiegoś jarmarku, a może w kramikach przy siedmiu kamienicach kupieckich?
Wstępuje na kufel piwa pod Złoty Miecz (Goldenes Schwert), do zajazdu w kamienicy pamiętającej odgłos siedemnastowiecznego miasta, odbijający się echem o kamienne zdobienia, jedne z najbardziej wyszukanych na jeleniogórskim rynku.
Obok normalnie kwitnie handel odzieżą w sklepie Klosego. Towar nieco przetrzebiony, bo najważniejsza jest produkcja na cele wojenne.
Widzi kamienny statek symbol jedności miasta z morzem, a jednocześnie godło jeleniogórskiej Konfraterni Kupieckiej, której najstarsze dokumenty noszą datę z 1651 roku. I pewnie – jako Czecha przywykłego do różnych absurdów codzienności – w tym elitarnym towarzystwie rzeźby nie dziwiłby go widok blaszanych wiader, konwi i prozaicznych misek sprzedawanych w mieszczącym się w podcieniach sklepie blacharsko-żelaznym Schillera.
Tyle że, czy w tym wrześniu 1944 roku jakieś produkty w ogóle tam są? Bo przecież wszystko, co żelazne, przetapia się na amunicję. Nawet kościelne dzwony z widocznej w pobliżu wieży kościoła św. Erazma i Pankracego, które tylko przez 22 lata wiszą na dzwonnicy. W miejsce poprzedników. Także przetopionych na armaty, tylko podczas pierwszej wojny światowej.
<b> Brunatne piwo i czarna kawa </b>
Frantisek, kiedy spaceruje po rynku, nie czyni tego z głową podniesioną do góry: nie zauważa figurki Najświętszej Marii Panny z Dzieciątkiem, umieszczonej w wykuszu na rogu Podcieni Zbożowych (Kornlaube).
Pewnie już tam dobiegają odgłosy piwnej biesiady działaczy NSDAP, którzy upijają się dodając sobie otuchy w lokalu pobliskiego Deutsches Haus (hotelu Niemiecki Dom), nazwanego nieoficjalnie Jeleniogórskim Brunatnym Domem. Dla podkreślenia koloru munduru bywalców wyszynku.
Wszystko w pobliżu zapachów jeszcze nie deficytowej, ale już trudno dostępnej, czarnej kawy, której aromat powala na kolana adoratorów woni i smaku używki z sąsiedniej kawiarni i cukierni Lindnau’a.
Jej właściciel Erich junior, który przejmuje interes dopiero w latach 40-tych, może tylko przeczuwać, że wkrótce wszystko zabiorą mu Sowieci, a nowi lokatorzy Jeleniej Góry urządzą tam najpierw Stołówkę Miejską, później – Kawiarnię Lubelską.
Pachnącą magię kawiarni ożywi dopiero w następnych dwóch dziesięcioleciach Atacan Nazmi, rodowity Turek, który w swojej Ankarze – zwanej zresztą dość familijnie: „U Turka” sprzedawał nie tylko aromatyczną kawę, ale i wyroby cukiernicze, których niepowtarzalny smak do dziś pamięta wielu jeleniogórzan. Ale skąd może o tym wiedzieć Laudmann starający się o regularne dostawy ulubionej przez klientów używki.
<b> Żyli chwilą </b>
Mencik zmierza na drugą stronę placu przechodząc po schodkach w Podcieniach Zbożowych. Widzi Niemców podążających ku Hotelowi Pod Złotymi Lwami, w którego klubowej sali zbierają się, o ile nie są na wojennym froncie, członkowie Męskiego Towarzystwa Sportowego. Płaskorzeźby przedstawiające dwa lwy strzegą symbolicznie dostępu do kamienic. Co nie przeszkadza licznie wchodzącym i wychodzącym gościom, którzy we wrześniu 1944 roku licznie odwiedzają Jelenią Górę. Nie są to jednak turystyczne wizyty. Miasto już wówczas traktowane jest jako azyl przed aliancką siłą rażenia.
Sporo roboty mają urzędnicy Genossenschaftsbank (Banku Spółdzielczego) w kamienicy na rogu Rynku i Gerichtstrasse (ulicy Sądowej, dziś Pionierów Jeleniej Góry).
Na jeleniogórskie konta trafiają pieniądze części majętniejszych obywateli Rzeszy, którzy już obawiają się powojennego łupienia skarbców na ziemiach niemieckich, które opanują wkrótce wojska alianckie. Są przekonani, że Hirschberg jakoś ocaleje. Podobnie jak legendarni pomysłodawcy ukrycia w pancernym sejfie Deutsche Banku przy Promenadzie skarbu zwanego złotem Wrocławia.
Ludzie żyją chwilą. Mało kto myśli, że w zagarniętej przez Sowietów i Ludowe Wojsko Polskie Jeleniej Górze powstanie tu Bank Inwestycyjny, złupiony z kolei przez bandytów, którzy – z pistoletami przyłożonymi do głów personelu – ukradli w 1946 roku sporą część bankowej gotówki.
<b> Wojna opóźnia tramwaje </b>
Czech kroczy wzdłuż torów, którymi coraz rzadziej w stronę Cieplic kursują tramwaje.
Właśnie przetacza się piszcząc potężny Wumag z wozem doczepnym wolno przemierzając odcinek aż do zakrętu pod łukiem łączącym ratusz z przybudówką. Zwalnia, skręca i znika za magistratem zbliżając się do ulicy Długiej i dalej – placu Cieplickiego (Warmbrunerplatz).
Menecik nie wie, że następny pojazd odjedzie dopiero za 30 minut, będzie poruszał się ze średnią prędkością około 13 i pół kilometra na godzinę, a statystyczny pasażer poczeka na mijance – zanim zajmie miejsce w wygodnym wagonie (Wumagi z Goerlitz to jedne z najnowocześniejszych tramwajów) – grubo ponad pięć minut.
Jazda z Rynku do Warmbrunn zajmie ponad pół godziny, o ile tramwaj się nie zepsuje po drodze, co niestety zdarza się coraz częściej.
Wojna spowalnia tramwaje. Fachowcy z Hirschberger Tahlbahn robią, co mogą, aby łatać zepsute szyny i starsze wozy, które ulegną awarii. Nie ma materiałów, bo wszystko przeznaczone jest na produkcję militarną, jak wspomniane już dzwony kościelne. Brakuje motorniczych i mechaników – są na froncie.
Ale i tak – mimo przeciwności – udaje się zachować pozorną normalność. Tramwaje jeżdżą od za piętnaście piąta rano do w pół do jedenastej w nocy. Zgrzytliwa pobudka nie przeszkadza ani mieszkańcom Marktu, ani gościom, którzy przebywają w kilku hotelach i zajazdach w centralnym miejscu Jeleniej Góry.
Tramwaj powita także pierwszych Polaków, którzy nierzadko w wagonach dla bydła przyjadą na dworzec główny jako repatrianci z kresów wschodnich i innych regionów Rzeczpospolitej już za kilka miesięcy: w lutym 1945 roku. Jakby w Jeleniej Górze żadnej wojny nie było.
Za to tramwajowa wojna, zakończona ich klęską i likwidacją w 1969 roku, zacznie się siedem lat później, kiedy w roku 1952 tramwaje znikają z placu Ratuszowego (za wąskie ulice, za duże natężenie ruchu pieszych i innych pojazdów) pozostawiając po sobie jedynie pamiątkę w postaci fragmentu szyn pod łukiem spajającym ratusz z przybudówką. Tam gdzie 21 września 1944 roku Frantisek Menecik widział znikający i podążający w stronę ulicy Długiej pojazd marki Wumag.
<b> W stronę Strzeleckiej </b>
Menecik rzuca okiem jeszcze na ratusz, po którego schodach niedawno temu schodziła Hanna Reitsch, pilotka oblatywaczka. W tle burmistrz miasta, nazistowscy oficjele. Hanna zadowolona i dumna: właśnie odebrała tytuł Honorowej Obywatelki Hirschbergu. Ma go zresztą sam Adolf Hitler, który jednak swoją obecnością miasta nie zaszczycił.
Pójdzie spacerkiem w stronę Schildauerstrasse (Konopnickiej). Pewnie poczucie czeskości i zamiłowanie do piwa nie zatrzyma go w winiarni u Wandracha, u którego winny interes kwitnie.
Za kilka lat w miejsce tego egzotycznego dość biznesu – zważywszy gusty Niemców i Czechów, w tym względzie akurat pokrewne – trafi zupełnie coś z innej branży: sklep jubilera oferujący radzieckie zegarki oraz chronometry rodem z NRD, które zaczną odmierzać jeleniogórzanom czas w innej epoce.
Przejdzie ulicą Konopnickiej w stronę Strzeleckiej, jak już za rok będzie nazywała się Schuetzenstrasse, a potem – 22 lipca na cześć Manifestu Lipcowego, uznanej właśnie jako rząd tymczasowy Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego. Jeszcze później – ulicy marszałka Józefa Piłsudskiego.
Idzie do kamienicy numer 17, gdzie w pokoju na piętrze wypełni kartkę do Zdenki Pavlakovej, liżąc drugą stronę znaczka z Hitlerem i starannie naklejając go nad nazwiskiem adresatki.
Kończy się dzień 21 września 1944 roku.