Ruiny zawsze w modzie

TEJO

Nie sposób wyobrazić sobie Sobieszów bez ruin zamku Chojnik. Z perspektywy lat – dobrze się stało, że forteca popadła w gruzy, choć nie zdobyły jej żadne wojska. Swoje zrobił piorun, który 31 sierpnia 1675 roku walnął w wieżę i spowodował pożar. Później budowli już nigdy nie odbudowano. Magia ruin przyciąga zapewne więcej turystów niż sam Sobieszów. I kryje w sobie wiele tajemnic i ciekawostek. Choćby dzieła sztuki ukryte tam przez nazistów.

<b> Amerykanin w Sobieszowie </b>
Kynast, jak zwali zrujnowany zamek dawni mieszkańcy naszych ziem, był znany jako turystyczna atrakcja już w XVIII wieku. 1 sierpnia 1800 roku trafił tu bohater naszych opowieści, amerykański dyplomata John Quincy Adams, późniejszy prezydent Stanów Zjednoczonych.
– W odległości około jednej mili angielskiej (od Szklarskiej Poręby – przyp. KP) znajduje się wioska Sobieszów, położona u samych stóp Chojnika, jednego z najbardziej znanych wzgórz Śląska. W samej wsi nie ma nic godnego uwagi – napisał o Hermsdorfie podróżnik zza oceanu.

Wspomniał wprawdzie o wiejskiej rezydencji magnatów Schaffgotschów, ale pięknej biblioteki i dobrej kolekcji obrazów Quincy’owie obejrzeć nie mogli, bo wszystko było „zdjęte dla przeprowadzki”. To właśnie wówczas rodzina właścicieli Cieplic i okolicznych ziem przenosiła się do nowego pałacu w Warmbrunnie.

Wycieczka na szczyt, gdzie znajdują się ruiny zamku, zajęła Johnowi i jego małżonce Luise godzinę. Zapewne nie wybrali trudniejszego szlaku, dziś zwanego czarnym, a wspięli się ku fortecy spacerową ścieżką, już wówczas bardzo popularną. O tym, że 130 lat przed odwiedzinami Amerykanów zamek spłonął i popadł w ruinę, dowiedział się Quincy od komendanta zamku.
– Kiedy zbieraliśmy dziko rosnące maliny na ruinach apartamentów, przyszło nam na myśl, że zamek był około 200 lat starszy od odkrycia Ameryki. Zastanawialiśmy się nad biegiem czasu, który w ciągu pięciu wieków zamienił ośrodek życia społecznego w dziką i opuszczoną ruinę, podczas gdy w naszym kraju zmienił pustkę w kwitnące miasta – wspomniał Adams.

<b> Wielki biznes Gotche Schoffa </b>
Sam Chojnik (Kynast, Kinast, Chojniasty) na pewno za czasów swojej świetności tętnił życiem. Kamienną fortecę wybudował tu w latach 1353-64 Bolko II Mały, książę świdnicko-jaworski. Postawił okrągłą wieżę, dom mieszkalny i bramę. Ale fundator potrzebował pieniędzy – bez których także wówczas trudno było funkcjonować – na inne inwestycje. Chciał kupić ziemie w Dolnych Łużycach.
Kolejny właściciel za 2500 kop praskich groszy zamczysko odstąpił czeskiemu księciu Karolowi IV. Ile to było po przeliczeniu na euro, nie sposób dziś wyliczyć.
Zamek wrócił do rąk Bolka, który obiekt od Czecha odkupił.
Po zejściu z tego świata księcia Bolka, forteca trafiła do Gotsche II Schoffa, rycerza a przy okazji średniowiecznego biznesmena, który swoimi transakcjami mógł zaimponować dzisiejszym graczom giełdowym.
Jak pisze historyk Wiesław Wereszczyński, dzielny rycerz handlował dobrami ziemskimi, zastawami i dzierżawami. Najpewniej zajmował się chętniej tym niż walką mieczem.
O majątku i osobie Gotche II Schoffa , którego uważa się za założyciela wielkiego rodu Schaffgotchów, krążą legendy i niejasności, a źródła historyczne w wielu w informacjach są sprzeczne.
Na pewno otrzymał nadania wielu ziem i posesji. Takie nazwisko figuruje w najstarszym dokumencie zachowanym w jeleniogórskim Archiwum Państwowym, a dotyczącym przekazania terenów w Malinniku pod Cieplicami. Że Gotche dobrze się znał na robieniu biznesu, świadczy siła majątku jego potomków, którzy zamek Chojnik – nawet jako ruinę – i większość ziem Kotliny Jeleniogórskiej utrzymali we własności aż do roku 1945.

<b> Piorun nad pręgierzem </b>
Za panowania Schaffgoschtów w latach 1393 - 1403 trwała budowa zamkowej kaplicy. W XV wieku powstał dziedziniec północny, na którego centralnym miejscu postawiono pręgierz. Nie wiadomo, jakich oszustów, zdrajców i przestępców wiązano do tego kamiennego słupa. Na pewno delikwenci się znajdowali. Mógł ich zobaczyć lud prosty, skazanych na hańbę publiczną w postaci chłosty oraz na wygnanie z miasta.
Pręgierz ostał się do dziś. Może i by się przydał?

Zamek rozbudowano po raz kolejny w XVI wieku w związku z wprowadzeniem nowych technik prowadzenia walki. To właśnie wtedy powstała północna, charakterystyczna basteja. Nowych budynków doczekali się także ludzie, którzy na zamku mieszkali. Powstały wówczas także zabudowania gospodarcze oraz wieża nad bramą wjazdową.

Ale wielcy Schaffgotchowie popadli w niełaskę rządzących. W trakcie wojny trzydziestoletniej w roku 1634 hrabiego Hansa Urlicha oskarżono o przygotowanie spisku na życie cesarza Ferdynanda II. Rozjuszony władca kazał domniemanego rebelianta ściąć i zabrał mu zamek. Czy kara była słuszna, nie wiadomo.
Faktem jest, że kilka lat później Kynast i okoliczne włości Schaffgotschom zwrócono.
W 1645 roku zamek był bezskutecznie atakowany przez wojska szwedzkie. Ostatnia rozbudowa warowni miała miejsce w 1648 roku, kiedy to po północno-zachodniej stronie zamku powstał wieloboczny bastion.

Trzydzieści lat później nad przedgórzem Karkonoszy rozpętała się sierpniowa burza. Piorun walnął w Chojnik, co spowodowało pożar drewnianych części zamczyska. Schaffgotschom nie chciało się już fortecy odbudować, choć pozostawała ich własnością.

O potędze rodu świadczy też fakt, że magnaci trzymali władzę sądowniczą. W roku 1766 hrabia Schaffgotsch otrzymał prawo własnego sądownictwa dla swoich posiadłości . – Miał prawo decydować o życiu i śmierci swoich poddanych – informuje Ivo Łaborewicz.
Skazańców, złodziei i morderców prowadzono na szubienicę, która znajdowała się koło Burgstrasse, wcześniej drogi dla bydła, a dziś ulicy Zamkowej.

<b> Ruiny były trendy,
czyli dzikie maliny pana Johna </b>
Turystyczną koniunkturę nakręciła Chojnikowi romantyczna moda na ruiny. Szkoda, że takowej nie ma dziś, bo rozpadające się zabytki – zapomniane i zaniedbane po 1945 roku byłyby hitem. Ale w XIX wieku – paradoksalnie – budowano nawet sztuczne ruiny, traktowane jako element architektury krajobrazu.
Część z nich uchowała się do dziś. Choćby konstrukcja na Kapeli za Dziwiszowem przy drodze do Świerzawy, czy sztuczne ruiny z wieżą w Marczycach.

Zwiedziony trendem swojej epoki, o historycznych zawiłościach dziejów zamku i jego okolic John Quincy Adams na pewno myślał, ale niewiele o tym napisał. Dyplomacie i jego małżonce smakowały dzikie maliny, które w tamtym, upalnym lecie roku 1800 było wyjątkowo słodkie. I nie odstraszały naszych amerykańskich gości kolce.
– Widoki ze szczytu wzgórza są rozległe i zachwycające – pisze John i usprawiedliwia się, że wciąż stosuje te same słowa, kiedy wspomina o tym, co widział w Jeleniej Górze i okolicach.

Oprócz podjadania słodkich owoców Adamsowie rozkoszowali się kawą, którą każdego turystę odwiedzającego zamkowe ruiny częstował Komendant.
– Trzyma on księgę, do której wpisują swoje nazwiska wszyscy chcący upamiętnić swoje wejście na szczyt; ci którzy myślą, że mają natchnienie petyckie albo myślą, że je mają, dodają wiersze stosowne do swoich uczuć – czytamy w liście Jonhy’ego. Zauważa on, że niektóre wpisy miały własności usypiające, a najskromniejsi goście, chcący pozostać w pamięci potomnych, wpisywali tylko swoje nazwiska.
Niestety, pamiątkowa księga Kynastu z tamtych czasów nie zachowała się.

Później zamek pełnił funkcję symbolu i wielkiej atrakcji. Ruiny nieco odremontowano. W 1822 roku powstała na zamku gospoda. Był też punkt wynajmu przewodników i tragarzy lektyk.
Pierwsze schronisko, gdzie można było się przespać w scenerii zamkowej powstało w 1860 roku w przebudowanej w stylu neogotyckim północnej bastei.

<b> Nasi na Chojniku
czyli poszukiwacze skarbów </b>
Kiedy do bram Jeleniej Góry „zapukały” w 1945 roku zbawienne wojska Armii Czerwonej z polskim żołnierzem u boku, jakoś Chojnika nie zauważyły. Sowieci zapewne stwierdzili, że skoro to ruina to i tak nie ma czego kraść. I może i dobrze, bo Chojniasty – jako jedne z nielicznych miejsc dawnego Hermsdorfu, nie zmienił swojej roli. Wręcz wielkim plusem władz ówczesnych jest fakt, że ruinom zapewniono byt.

„Zarząd Zamku Chojniasty uprasza zwiedzających o utrzymanie spokoju i porządku na terenie Zamku. Umieszczanie podpisów na ścianach i byłym ołtarzu, deptanie zieleńców, zrywanie kwiatów oraz wszelkie złośliwe uszkodzenia będą surowo karane. Chodzenie po murach jak również po galerii na wieży, powoduje nie tylko obsuwanie się murów, których konserwacja prowadzona jest znacznym nakładem kosztów, ale stanowi poważne niebezpieczeństwo dla życia” – tej treści tablica informowała turystów o tym, czego nie można było na zamku robić.

Ivo Łaborewicz, kierownik oddziału Archiwum Państwowego i przewodniczący Towarzystwa Przyjaciół Jeleniej Góry dotarł do dokumentów, gdzie stwierdzono, iż Niemcy w Kynast ukryli cenne dzieła sztuki.
– Na przełomie maja i kwietnia 1949 r. przybyła komisja Głównej Izby Kontroli Państwa, która w pomieszczeniach schroniska zamkowego znalazła wśród rupieci w jednej z opuszczonych izb wiele obrazów i rzeźb przedstawiających poważną wartość muzealną – podaje I. Łaborewicz.

Wśród znaleziska pochodzącego z XVI i XVII wieku był obraz Madonny w wieńcu aniołów z pracowni Murilla, mocno zniszczone renesansowe płótno z portretem dziewczynki, rzeźby Chrystusa, świętego Floriana oraz Pieta.
Było też kilkanaście obrazów o mniejszej wartości.
Tych dzieł jeleniogórzanie nie obejrzą, bo zabrał je po wojnie Wrocław. Trafiły zapewne do różnych muzeów.

Ale nie wszystkie od razu. – W sali gotyckiej schroniska urządzono małe muzeum pamiątek mających związek z historią starej warowni piastowskiej. W stylowym pomieszczeniu rozmieszczono liczne zbroje, kusze, stare rzeźby i obrazy – pisze Łaborewicz.

Po tej sali oprowadzał turystów pierwszy znany powojenny zarządca i konserwator Chojnika, Stanisław Koszycki. Wzorem swojego poprzednika sprzed niemal lat dwustu założył księgę pamiątkową dla wszystkich przybywających na zamek.
Prowadził też schronisko, czyli bufet i mały dom noclegowy. Wstęp na zamek kosztował wówczas 20 zł, a nocleg – 120 złotych.

Opowieści o skarbach ukrytych gdzieś pod Chojnikiem na pewno spowodowały narodziny mitów o tajemniczych przejściach podziemnych, które Niemcy mieli wykuć w skałach do Podgórzyna i Sobieszowa z chojnikowskiej fortecy. Uwierzył w te sensacje sam Koszycki, który – jak podaje I. Łaborewicz – dopuścił się nieznacznej dewastacji zamku, aby te rewelacje sprawdzić. Nic nie znalazł.
Tymczasem turyści, którzy na sobieszowską fortecę wspinali się po 1945 roku, byli mile zaskoczeni. Najpierw spotykali budkę z wodą sodową, później – stoisko z gorącymi kiełbaskami, lemoniadą i widokówkami z Chojnika. Powyżej była jeszcze jedna budka przy Żródle Sarenki. Składa się z dwóch budowli.
– Jedna była obszerną werandą ze stolikami i niemal leżakami, druga zaś to - klozety, funkcję gospodyni pełniła starsza Niemka.
Dziś po nich nie ma ani śladu.

<b> Zielone światło
w czerwonych czasach </b>
Włodarze Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej pragnęli uczynić z ruiny dawnej własności ideologicznego wroga Schaffgotscha tak zwany ośrodek propagandy kultury polskiej.
Na Chojniku były wystawy dzieł sztuki, kiermasze ludowe i nawet nabożeństwa sprawowane, pisząc za Łaborewiczem, przez księdza Franciszka Marszała-Olszowskiego, ówczesnego proboszcza parafii w Sobieszowie.

Trudno w to dziś uwierzyć, ale Chojnik był też scenerią festiwali sztuki i folklorystycznych obrzędów poszukiwania kwiatów paproci w noc świętojańską. Był też Festiwal Słowa i Muzyki Polskiej, a organizatorzy myśleli o oświetleniu spacerowej drogi prowadzącej do ruin i o zapewnieniu wszystkim bezpiecznego zejścia na przystanek tramwajowy w centrum Sobieszowa.

Zielone światło dla ruin paliło się do 1948 roku. Wówczas ideologiczne zapędy jakoś zgasły a sobieszowska forteca mogła odetchnąć od najazdów działaczy kulturalno-oświatowych i przyjmować normalnie turystów. Nie czekał wprawdzie na nich Komendant z kawą, ale schronisko działa w zamku do dziś, choć luksusów w nim nie ma.

Ruiny zostały wyremontowane w latach 60-tych i wciąż pozostają najważniejszą atrakcją Sobieszowa. Mieszkańcy są zadowoleni z takiego zamku, ale uważają, że za mało się w nim i wokół niego dzieje. Są turnieje rycerskie we wrześniu, ale nie ma bazy turystycznej dla ludzi, którzy chcieliby się w Sobieszowie zatrzymać.
Nie mówiąc o gorących kiełbaskach i lemoniadzie.
Pewnie sobieszowianie winnych takiej sytuacji chętnie by postawili pod zamkowym pręgierzem.

Dodatkową, a zapomnianą atrakcją Sobieszowa jest Chojnik w miniaturze. Makieta zamku znajduje się niemal u stóp wzgórza, na którym wznoszą się ruiny. Powstała na początku lat 30-tych ubiegłego wieku i jakoś oparła się wandalom.

Czytaj również

Najnowsze artykuły

Wykonanie serwisu: ABENGO