Cztery kąty w Hirschbergu
Jak mieszkali dawni jeleniogórzanie w czasach największego rozkwitu miasta? Krążą o tym legendy. Prawda jest po środku, bo przecież były nie tylko luksusowe rezydencje, ale i zawilgocone, bez podstawowych wygód kamienice oraz lepianki w oficynach.
<b> Przełomowe przyspieszenie </b>
Czas największego przedwojennego boomu gospodarczego Niemiec, w tym Jeleniej Góry, przyniósł miastu prawdziwą budowlaną rewolucję.
Zważywszy ówczesne zaawansowanie technologiczne, dostępne materiały budowlane, techniki wykonania obowiązujące w epoce fin de siecle’u – w tempie godnym pozazdroszczenia dla najbardziej wydajnych stachanowskich trójek murarskich w czasach realizmu socjalistycznego – postawiono mniej więcej jedną trzecią zachowanych do dziś kamienic, rezydencji, gmachów użyteczności publicznej w mniej lub bardziej wystawnym stylu.
Wtedy, zaledwie przez kilka lat, powstaje lwia część kamienic przy najdłuższej w ówczesnych granicach miejskich Hirschbergu Wilhelmstrasse (Wojska Polskiego). Budowa ogromnego jak na tamte czasy gmachu Kunst und Vereinshaus (Dom Sztuki i Stowarzyszeń, dzisiejszy Teatr Jeleniogórski) zajmuje około pięciu lat. W tym samym mniej więcej tempie powstają inne sztandarowe budowle tamtych czasów .
Dla porównania, już w polskim okresie oczywiście, rozbudowa Filharmonii Dolnośląskiej trwała co najmniej lat 15 – jak nie więcej, szpital wojewódzki budowano 20 lat, a niektóre dość skromne inwestycje kamieniczne na starym mieście nie wychodzą z powijaków co najmniej od lat 10.
W latach 1890 – 1906 z rozmachem rozrastają się peryferyjne dla ówczesnej Jeleniej Góry dzielnice: Cunnersdorf biegnący wzdłuż ulicy Wolności (Warbrunerstrasse), Rosenau (Różane Błonia) – zaczątek dzielnicy przemysłowej, powstają kamienice na przedmieściach od strony Bobru jako zaczątek nigdy do końca nie zrealizowanej przez niemieckich urbanistów koncepcji zabudowania tej części miasta ograniczonej wsią Straupitz (Raszyce) oraz łąkami, na których od lat 60-tych wieku minionego rozrasta się osiedle Zabobrze.
<b> Ręką mistrzów
stworzone </b>
Dziś – oglądając powstałe wówczas fasady – trudno nie wyjść z podziwu dla kunsztu dawnej sztuki budowlanej, w większości będącej dziełem rąk a nie łączonych prefabrykatów wytworzonych maszynowo.
Zakładom specjalizującym się w budownictwie zależało na bardzo starannym wykończeniu szczegółów, bo estetyka ludzi zamawiających nie była jeszcze spaczona bylejakością pseudo nowoczesności i banalnością formy.
Stąd te pieczołowicie wmontowane w elewacje sztukaterie: sceny, secesyjne maski i portrety, szczególiki wypieszczone najpierw w projekcie, a potem – podczas wykonania. Pełne aluzji do mitologii antycznej rzeźby przy domach, w wykuszach, gzymsach, częściowo tylko zachowanych.
Jak choćby figura Erato, muzy poezji miłosnej z lirą i wieńcu laurowym w wykuszu rezydencji przy obecnej ul. Norwida (Schoenaustrasse). Przez wiele powojennych lat zdobiła siedzibę Komitetu Miejskiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, a po upadku przewodniej siły narodu, pozostaje nieco kuriozalnym, choć pięknym elementem dekoracyjnym w zestawieniu z siedzibą wydziałów sądu rodzinnego.
Wiele z rzeczonych ozdób rozkradziono przy okazji remontów lub ot, tak po prostu. I to nie tylko w czasach PRL. Już po 1990 roku złodziejska ręka zrabowała figurkę amorka, ozdobę dawnych ogrodów jednej z willi przy ul. Wojska Polskiego, przekształconej w biurowiec zakładów mleczarskich, a później – w zespół kancelarii adwokackich.
<b> Snycerski popis </b>
Uwagę przykuwają wyrafinowane zdobienia, podpory, empory, okna pokryte szybami witrażowymi, przebogate elementy drewniane zamontowane niemal w każdej kamienicy czy willi, w większości dzieło cieplickich mistrzów, jak określano snycerzy z Holtzschnittschule w Warmbrunn (Szkoły Snycerskiej – późniejszego Liceum Plastycznego i Szkoły Rzemiosł Artystycznych w Cieplicach).
Jakie drewniane cuda wychodziły spod ich rąk, można się przekonać do dziś, oglądając wprawdzie nieco podupadłe, zmurszałe i nadgryzione zębem czasu, ale wciąż świadczące o klasie rzemieślników wykonawców ozdoby w willowej dzielnicy przy Cavalierbergu czyli Wzgórzu Kościuszki w rejonie ulic Chełmońskiego (Seydelstrasse), Norwida (Schoenaustrasse), czy Baczyńskiego (Bismarkstrasse): pergole, ganki, rzeźbione postaci, wszystko utrzymane we wzorowej secesji.
Wspomniana dzielnica willowa także rozwija się niemniej dynamicznie w przełomowej epoce. Wtedy powstają najbardziej wystawne wille: jedne zbudowane z myślą o pensjonatach dla bogatszych gości: ten zakątek miasta uznawano za ekskluzywną część wypoczynkowo-rekreacyjną z ogrodami, skwerami, parkiem, restauracjami, czyli tym, czego w większości na dzisiejszym Wzgórzu Kościuszki już nie ma.
Inne – od początku budowane jako rezydencje rodzinne najczęściej kupców i bogatszych urzędników, którzy woleli osiedlić się „za miastem”, czyli poza coraz bardziej hałaśliwym śródmieściem.
Śmiało można zaryzykować stwierdzenie, że rozmach rozbudowy miasta w tamtych latach nie miał w sobie równych na przestrzeni dziejów Hirschbergu oraz Jeleniej Góry.
Oczywiście, wbrew pozorom niemiecka rzeczywistość przełomu wieku XIX i XX przyniosła także sporo kontrastów. Wprawdzie dzięki rozwijającemu się budownictwu na skalę porównywalną do dużo późniejszej epoki realizmu socjalistycznego (w krajach tzw. demokracji ludowej, kiedy to maszynowo składano i budowano bloki z wielkiej płyty) ograniczono problem bezdomności, ale też zjawiska nie wyeliminowano.
Boom budowlany odwrócił także uwagę od sprawy konserwacji zabytków, którą wówczas częściowo zaniedbano.
<b> Z wizytą u dawnych mieszczan </b>
Wejdźmy do jednego z wnętrz mieszczańskich wybudowanych na przełomie wieków kamienic. Korytarz z wijącym się wężem poręczy o fantazyjnych kształtach, drewniane jeszcze nie skrzypiące schody prowadzące do poszczególnych mieszkań.
Na półpiętrach okna często przynajmniej w części zdobione witrażami. A do wszystkiego prowadzą potężne drzwi również pełne ozdób i ornamentów. Zamykane na noc przez stróża, który najczęściej zajmuje mniej lub bardziej skromny lokal na parterze.
Idzie epoka elektryczności, więc przy drzwiach do poszczególnych lokali są już charakterystyczne guziki do dzwonka. A w korytarzach można włączyć światło elektryczne. Nie takimi przełącznikami, do jakich jesteśmy przyzwyczajeni, ale urządzeniem z przekręcanym środkiem.
Klatką schodową poprowadzono także cienkie rury instalacji gazowej. To właśnie gaz był źródłem oświetlenia nie tylko dla większości kamienic, lecz także ulic i pierwszych jeleniogórskich tramwajów.
Niebieskawe światło w mieszkaniach zapalało się dzięki specjalnym koszulkom nasadzanym na palniki zamontowanych instalacji odkręcanych za pomocą specjalnego kurka. Nie było to bezpieczne, ale brakuje historycznych doniesień o jakiś wyjątkowych pożarach spowodowanych nieostrożnością Niemców przy obsłudze gazowych instalacji.
W większości zbudowanych wówczas wnętrz zadziwia brak… łazienki oraz toalety. To, co dla nas jest normą czystości, nie było aż tak ważne dla dawnych mieszkańców, którzy wszak higieny nie zaniedbywali.
Ubikacje wspólne dla lokatorów danego piętra były na półpiętrach (w wielu kamienicach jest tak do dziś). W niektórych domach toalet nie było przez długie lata wcale. Taki, na przykład, zespół kamienic na rogu Banhofstrasse i Schuetzenstrasse (1 Maja i Piłsudskiego) dorobił się ich dopiero w roku 1938! Wcześniej lokatorzy za potrzebą ganiali do zbudowanych na podwórku wygódek z dołem kloacznym. I to w samym centrum urokliwej, starej Jeleniej Góry…
Ten brak po części rekompensowały łaźnie miejskie w kamieniczce przy Promenadzie (dziś to plac kard. Wyszyńskiego), zbudowanej również podczas boomu mieszkaniowego w 1900 roku na potrzeby łaźni.
Budynek zaprojektowała znana firma architektoniczno-budowlana „Ladalande&Schmidt”. W środku umieszczono kilkanaście wanien i kabiny prysznicowe, oczywiście z gorącą wodą.
Łaźnia miejska istniała tam do 1928 roku.
<b> Na cztery fajerki </b>
Wróćmy do mieszkania. Kuchnia oczywiście z węglowym piecem z fajerkami i tak zwaną duchówką, przegrodą przeznaczoną do przetrzymywania ugotowanych potraw w cieple.
Piecyk gazowy był już wyznacznikiem pewnego luksusu i nie każdy mieszczanin go miał. Jeszcze później pojawiły się kuchenki elektryczne, jeszcze droższe od gazowych.
W mieszkaniach nie było ciepłej wody, a przestronne pomieszczenie kuchenne służyło także lokatorom jako łazienka: było miejsce na ustawienie sporej wanny napełnianej wodą cieknącą drobną stróżką z kurka do blaszanego zlewu, zagrzaną potem na piecu.
W mieszkaniach o obniżonym standardzie wody nie było wcale. Ciecz czerpano bądź z kranów umieszczonych w korytarzu budynku, bądź z pomp ręcznych z wajchą. Jedna z nich do dziś zachowała się przy ul. Wolności (Warmbrunnerstrasse) w Cunnersdorfie. Stoi na chodniku przy zbudowanych właśnie w tamtych latach kamieniczkach. Podobno działa, choć ktoś zamknął ją na solidną kłódkę.
W odróżnieniu od czasów dzisiejszych kuchnia we wnętrzach nie odgrywała aż tak ważnej roli, zwłaszcza reprezentacyjnej. Była raczej ukryta, z oknami wychodzącymi na brzydkie podwórka studnie.
Były one kolejnym minusem z dzisiejszego punktu widzenia: ciemne, odrapane i niezbyt czyste. Często budowano na nich komórki, dodatkowe pomieszczenia składowiska rzeczy różnych, należących do poszczególnych mieszkańców.
Po 1945 roku w tychże komórkach wielu polskich osadników hodowało kury a nawet świnie. Łatwo sobie wyobrazić smród, jaki docierał do pomieszczeń kuchennych po otwarciu okna…
<b> Salony na pokaz </b>
Za to reprezentacyjnym wnętrzem zawsze był pokój: najczęściej ten największy, nawet w stosunkowo tańszych lokalach urządzony z klasą. Gipsowe stiuki przy suficie, secesyjne laurowe kręgi przy żyrandolach. Meble, dziś o antycznej wartości, wtedy powszechnie dostępne w stylu powszechnej secesji.
W nich mnóstwo ukochanych przez Niemców bibelotów: figurki porcelanowe, wazoniki, sceny rodzajowe. Na ścianach koniecznie obrazy i obrazki, także nieodzowny element tamtejszych wnętrz. Nie dzieła wielkiej sztuki, ale proste płótna pokryte olejem, najczęściej z karkonoskim krajobrazem. Pamiątki rodzinne, obrazki wydawane z okazji różnych świąt z datą ich powstania.
Meble i ozdoby masowo zresztą przez Polaków wyrzucane i sprzedawane za bezcen w latach obowiązywania trendu na meblościanki. W naszych czasach wracające do łask.
<b> Piece z historią </b>
Praktycznym i bardzo ważnym elementem wystroju były piece kaflowe: często bogato zdobione, wykonane z kafli dzieł sztuki. Dawały nie tylko zdrowe ciepło, lecz także cieszyły oko niebalnością kształtu.
Trudno zliczyć, ile z nich zlikwidowano podczas „modernizacji” starych wnętrz przeprowadzonej w latach 70-tych wieku ubiegłego. Wówczas też poznikały inne elementy zdobień wnętrzarskich. Niektóre piece, rozebrane na czynniki pierwsze sprzedawano nowobogackim snobom, aby służyły jako atrapy we wnętrzach gierkowskich pudełkowatych willi. Na szczęście sporo się uchowało.
W niektórych kamienicach, w salonach instalowano kominki wraz z systemem powietrznym umożliwiającym ogrzewanie każdego z pokojów. Takie zachowało się, między innymi, w secesyjnej kamienicy przy ulicy Prusa (Kochstrasse).
Centralne ogrzewanie „dotarło” jako nowinka techniczna dopiero na początku minionego wieku i to – rzecz jasna – nie do wszystkich kamienic. O popularności tego sposobu na zimę świadczy powstanie i rozwój Fabrik fuer Zentralheizung und Elektrotechnik (Fabryki Urządzeń Grzewczych i Elektrotechnicznych) Saurebei-Kostorz, która ulokowała się na Promenadzie niemal naprzeciwko wspomnianej już łaźni miejskiej.
Wyroby firmy cieszyły się sporym wzięciem aż do czasów wielkiego kryzysu światowego i galopującej inflacji, która nie ominęła ówczesnych Niemiec.
Siedzibę przedsiębiorstwa zaznaczono nawet na planie miasta z lat 20-tych. Produkowało ono nie tylko kotły centralnego ogrzewania, lecz także rozmaite urządzenia ułatwiające korzystanie z elektryczności, choćby liczniki energii. W niektórych mieszkaniach zachowały się one jeszcze długo po 1945 roku: okazały się lepsze od produktów polskich. Dziś produkty Saurebei-Kostorz można wypatrzyć na targach staroci. W budynku przy pl. Wyszyńskiego, w którym zakład miał swoją siedzibę i wytwórnię, mieszczą się obecnie różne firmy, w tym studio rozgłośni Muzyczne Radio.
<b> Uroki bogactwa </b>
Znacznie inaczej, choć oczywiście z wieloma elementami wspólnymi, wyglądała rzeczywistość rezydencji bogatszych mieszkańców naszego miasta sprzed lat. Owe wille, często bardziej przypominające dworki i pałacyki, aniżeli jednorodzinne domy, powstawały jak już wspomniano nieco na peryferiach, ale nie tylko.
Jeden z bardziej znanych lekarzy położników i chirurgów w dawnym Hisrchbergu dr Fedor Rimann wybudował potężny dom tuż przy placu Niepodległości (Warmbrunnerplatz). W imponującej rezydencji mogło zamieszkać kilka rodzin.
Kiedy Rimann zmarł, jego bliscy sprzedali kamienicę berlińskiej filii Banku Handlowego i Przemysłowego. I w gestii bankowości pozostała do dziś, będąc przez lata siedzibą rozmaitych oddziałów zarówno niemieckiej jak i polskiej finansjery.
O dawnym przepychu może świadczyć choćby hala kasowa, która kiedyś była przestronnym holem ze schodami prowadzącymi do kilkunastu pomieszczeń. Willę przebudowano w latach 90-tych dobudowując wejście tam, gdzie go wcześniej nie było, na czym sam budynek raczej nie zyskał.
Podobne rezydencje powstawały w wielu innych punktach miasta i ówczesnych przedmieść. Najwięcej na obszarze u stóp Cavalierbergu (Wzgórza Kościuszki). Tam pole do popisu mieli nieco snobistycznie nastawieni nowobogaccy Niemcy. W epoce rozwoju techniki w rzeczonych willach pojawiały się salony kąpielowe wielkością równe przestronnym pokojom, w niektórych instalowano nawet specjalne „solaria”, łóżka nagrzewane lampami. Prawdziwe gabinety odnowy biologicznej z tamtych czasów. Do tego wystrój łazienek: kafle i armatury dobrej marki jak na epokę. Niektóre wyposażenie łazienek powstało w rodzimej Armaturenfabrik Heine-Seifert, choć zakład produkował głównie na potrzeby przemysłu.
Kafelkowaniem zajmowali się drobniejsi wytwórcy i rzemieślnicy. Cenione były usługi niejakiego Adolfa Pelknera, właściciela sporego zakładu w Cunnersdorfie. O randze warsztatu świadczy fakt, że ekipa kafelkarzy pozostawiała po sobie specjalny „znaczek markowy” w postaci kafla z nazwiskiem oraz adresem właściciela, a także numerem telefonu, który stawał się coraz bardziej powszechnym sposobem komunikowania się. Pelkner miał trzycyfrowy numer 147.
Przepych w urządzaniu salonów wydaje się oczywisty. Często dodatkowego atutu nadawało rezydencyjnym wnętrzom otoczenie w postaci ogrodów i parków. Stąd tarasy i liczne balkony, budowane od niewidocznej dla przechodniów strony, z których można było podziwiać bądź panoramę miasta i gór, bądź drzewa na przestronnych terenach. Często stare buki i modrzewie, które kiełkowały w czasach, kiedy parki i ogrody stanowiły oddalony od cywilizacji miejskiej las.
<b> Ciasne czasy </b>
Po parcelacjach lokali w 1945 roku bardzo niewiele posiadłości należących do niemieckich notabli – w latach 30-tych bogatsi urzędnicy i oficjele nazistowskich organizacji opanowali częściowo wille zbudowane przy Steinstrasse (Słowackiego) oraz Stonsdorferstrasse (Mickiewicza) – uchowało się jako jednorodzinne.
Nawet co bardziej sprytni Polacy, którzy załatwili sobie kwaterunek w przestronnych, czasami niemal kompletnie urządzonych wnętrzach, nie uniknęli zagęszczeń izb mieszkalnych w latach późniejszych.
Taki sam los spotkał wiele mieszkań kamienicznych. Większe lokale podzielono na dwa, czasem trzy mniejsze, stawiając ścianki działowe gdzie popadnie, burząc przy tym architektoniczny układ wnętrz.
Dodać też trzeba, że w miejsce Niemców w miarę obeznanych z ówczesnymi zdobyczami cywilizacji, zajęła w znacznej części polska ludność napływowa z kresów wschodnich. Zwłaszcza mieszkańcy wsi i małych miasteczek na wschodzie, nie ze swojej przecież winy, o wielu nowinach mieli blade pojęcie.
Ich dotychczasowe życie przy świecach i często bez żadnych wygód w zestawieniu z niemieckim postępem, diametralnie się odmieniło. Niestety, nie zawsze potrafiono ową cywilizację wykorzystać, co nie pozostało bez wpływu na stan techniczny i stopniowy regres coraz bardziej zaniedbywanych budynków.
<b> Upadało już za Niemców </b>
Wspomniany już rozwój budownictwa w epoce fin de sieclu nieco zahamował troskę Niemców o części starego miasta, które już wówczas zaczęły podupadać. Głównie dało się to zauważyć na peryferiach śródmieścia, w uboższych jego częściach: Muelgrabenstrasse (Pijarskiej), częściowo Zapfenstrasse (Kilińskiego), Zackennaue (Zaułek): zabudowa zaczęła niszczeć i już w 1945 roku, jak wynika z relacji pierwszych polskich osadników, nie były to dzielnice, którymi można było się pochwalić.
W większości 19-wieczne i wcześniejsze domy trapiła wilgoć (zbudowano je częściowo na terenach łatwo zamakających i zalewowych). Sypały się dachy, a o wygląd otoczenia niezbyt dbali także ówcześni mieszkańcy, mimo niemieckiego zamiłowania do porządku.
Niemcy budowali także w niezbyt rozsądnych miejscach, choćby na nadbrzeżach rzek w Cieplicach, czy niemal w bezpośrednim sąsiedztwie Bobru, gdzie wyrosło całe osiedle robotniczych kamieniczek przy Heimstrasse (ul. Rodzinna) oraz Straupitzerstrasse (Osiedle Robotnicze), a także Dorfstrasse (Wiejska) i większość Straupitz (Raszyce).
Można zaryzykować tezę, że owe niedopatrzenia, zwłaszcza jeśli chodzi o śródmiejską część zabudowy, częściowo przyczyniły się do jej upadku w latach PRL. Choć oczywiście zburzono wówczas nie tylko najbardziej zrujnowane i nieremontowane domy, ale także i te, które znakomicie nadawały się do konserwacji.
Relikty, które do dziś się uchowały, niestety nie przynoszą chluby miastu. A jest ich coraz więcej zwłaszcza w zachodniej części śródmieścia, która jeszcze w okresie niemieckiego władania była dość porządną dzielnicą w okolicach ulic Skargi i Kasprowicza (Sandstrasse), Poznańskiej (Auenstrasse) i innych traktów tak zwanej Jeleniej Góry B.
<b> Wielkość przełomu wieków </b>
Gdyby nie wielki fin de siecle, nie byłoby takiej Jeleniej Góry, jaką oglądamy dziś. Nie powstałby gmach Wyższej Szkoły Realnej, później popularnego I LO im. Żeromskiego, Teatr Jeleniogórski pozostałby w sferze architektonicznych zamierzeń. Ulica Wojska Polskiego nie byłaby jednym z piękniejszych i ważniejszych traktów, ale drogą pastwiskową wiodącą okolicznych pastuchów do miejsca wypasu bydła.
Nie powstałyby zabudowania ulicy Bankowej, kamienice w Cunnersdorfie, secesyjne perełki przy Martin-Lutherstrasse (Zamenhoffa), monumentalne domy górujące nad Kaiser-Friedrichstrasse (Matejki). Pałace, rezydencje, ogrody, parki. Długo można wymieniać.
Dlatego spacerując nie tylko po wymienionych zakątkach pamiętajmy o dawnym, niepowtarzalnym przecież kunszcie, dzięki któremu miasto może się pochwalić jedną z bardziej imponujących, choć zupełnie niedocenionych w opracowaniach i albumach, secesyjną zabudową magicznego okresu przełomu wieków. Na szczęście świadectwo tamtej epoki wciąż trwa właśnie w tych, zbudowanych wówczas budynkach.