Groza śnieżnych mas
Z niebezpieczeństwa, jakie niosą ze sobą lawiny, nie zdawał sobie za pewne sprawy nieznany z nazwiska turysta, który zimą roku 1700 udał się w okolice polany Złotówka. Został zasypany zwałami śniegu. Nie zdołał mu pomóc Samuel Steiner, właściciel okolicznego schroniska i przewodnik. Ale największa tragedia wydarzyła się w Karkonoszach kilkaset lat później. 20 marca 1968 pod tonami śniegu zginęło 21 osób. Góry nie żartują.
Urocze i z pozoru niewinne Góry Olbrzymie. Potrafią się jednak przeobrazić w potworne szczyty, niosące zagrożenie naiwnym turystom oraz doświadczonym górskim wygom.
Wiadomo, że w kotle Małego Stawu lawina zeszła zimą roku 1737. Wówczas w rejon lawiniska udali się jeleniogórscy badacze z dr Linderem na czele. Wspięli się ciągnąc ze sobą sanie rogate i na nich właśnie z gór zjechali. Dla potomności wydarzenie to odnotowano w kronikach, choć w lawinie nikt nie zginął.
A te schodzą niemal co roku, czasem zbierając okrutne żniwo. Im bardziej turystyka stawała się masowa, tym ryzyko tragedii większe.
<b> Zabójczy wiatr </b>
Marzec 1968 nie był śnieżny, ale bardzo wietrzny. Śniegu w górach napadało sporo w poprzednich miesiącach.
Kiedy mieszkańcy Kotliny Jeleniogórskiej cieszyli się z ciepłego wiatru, który niósł długo oczekiwane przedwiośnie, na wycieczkę w Karkonosze przyjechali obywatele zaprzyjaźnionego Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich wraz z towarzyszami z Polski. Dołączyli do nich spragnieni wrażeń Niemcy.
Wiatr, który w radość wprawiał spragnionych wiosny, okazał się zabójczy dla górskich wędrowców. To właśnie on nawiał zwały śniegu do tego miejsca, z którego runęła potężna lawina. Grubość warstwy białego puchu przekraczała dwa metry.
17 marca 1968. W Karkonoszach schodzi pierwsza lawina. Porywa siedmiu turystów, ale – na szczęście – wszystkich udaje się uratować.
<b> Bezmyślność pilota </b>
Ta wiadomość nie przeraża pilota radziecko-polsko-niemieckiej wycieczki, który trzy dni później zaprowadzi swoich podopiecznych w rejon zagrożony zejściem lawin. Jak się później okazało, pilot nie miał uprawnień przewodnika górskiego.
I nie przejął się tym, że ratownicy górscy odradzali wędrówkę w okolice Białego Jaru. Mało kto przypuszczał, że właśnie tam lawina mogła zejść. Przyjęto bowiem jako niemal zasadę fakt, że kąt nachylenia zbocza podatnego na stoczenie się lawiny wynosi ponad 45 stopni. Biały Jar jest łagodny, bo średnio opada pod kątem 35 stopni…
<b> 50 ton śniegu </b>
Zbliża się godzina 11. Zachwyceni urokiem nawisów śnieżnych turyści maszerują w stronę Strzechy Akademickiej. Czy słyszeli potężny rumot spadających śnieżnych połaci? Na pewno, bo właśnie o godz. 11 pięćdziesiąt tysięcy ton białego puchu, ubitego w zabójczą masę, zwaliło się i zasypało całą grupę w ciągu kilku minut.
Z późniejszych badań wyniknęło, że czoło lawiny miało 15 metrów wysokości. Żywioł nie do opanowania.
Akcja ratunkowa zaczyna się błyskawicznie, choć nie ma jeszcze telefonów komórkowych i innych gadżetów ułatwiających porozumiewanie się. Na lawinisko trafiają pierwsi ratownicy górscy z Polski, wśród nich legendarny Waldemar Siemiaszko, i Czesi z Horskiej Sluzby. Już zdają sobie sprawę z rozmiarów tragedii. Poinformowane zostają jednostki Wojsk Ochrony Pogranicza. Do Karpacza autokarami z Jeleniej Góry przyjeżdżają podchorążowie ze Wyższej Oficerskiej Szkoły Radiotechnicznej.
<b> W górach nie ma żartów </b>
Pięć uratowanych osób może mówić o wielkim szczęściu. Lawina zasypała tych turystów stosunkowo płytko. Pozostali uczestnicy wycieczki nie przeżyli. Zwłoki jednej z ofiar odnaleziono dopiero w kwietniu, kiedy stopniały zwały zabójczego śniegu.
Tego szczęścia nie mieli także ratownicy górscy, którzy zginęli pod lawinami w styczniu 2003 roku oraz w lutym roku 2005. Pierwsza zeszła podczas ćwiczeń w rejonie kotła Małego Stawu, druga – w Kotle Łomniczki.
Nazwiska wszystkich ofiar upamiętnione zostały na symbolicznym pomniku Ofiar Gór.
Wśród nich widnieje postać wspomnianego już wspaniałego goprowca Waldemara Siemiaszki, który nie tylko ratował ludzi, ale sporządził też dokumentację z akcji 20 marca 1968 roku.
Później zainicjował powstanie w Karkonoszach Służby Lawinowej, dzięki której zapewne w podobnych zdarzeniach nie ucierpiało tyle osób, odpowiednio wcześniej ostrzeżonych o niebezpieczeństwie.