Hans Rischmann – karkonoski Wernyhora

Karolina Matusewicz

W ciągu wieków pojawiali się ludzie, którzy nawiedzeni siłami, których sami nie rozumieli, próbowali przewidzieć przyszłość. Dar, a może raczej umiejętność ta, wzbudzała u innych niedowierzanie, podziw, zakłopotanie, a także strach i bojaźń. Przewidywanie przyszłości popularne było od niepamiętnych czasów u wszystkich ludów ziemi. Zajmowali się tym czarownicy, a później kapłani. Od wróżbitów, wyroczni, wizjonerów i objawicieli w historii aż huczy.

Proceder przewidywania przyszłości przed wiekami miał ścisły związek z wierzeniami. Wróżbici wprowadzali się w różny sposób w stan innej świadomości, co pozwalało im lepiej widzieć przyszłość. Robili to za pomocą środków odurzających, tańców lub wewnętrznej siły. Czarnoksiężnicy, wiedźmy i inni służyli swoimi usługami władcom, jak i zwykłym, prostym ludziom. Mistrzami w tej dziedzinie byli m.in.: Sybilla, św. Malachiasz, Nostradamus czy Stefan Ossowiecki – opowiada Stanisław Firszt, dyrektor Muzeum Przyrodniczego w Jeleniej Górze.

Największą popularność w kulturze (nie tylko polskiej) mają do dzisiaj przepowiednie wędrownego starca lirnika Wernyhory (po ukraińsku „Waligóry”), który miał żyć w XVIII wieku. W polskim micie narodowym przepowiedział losy upadającej już Rzeczypospolitej (rozbiory, odrodzenie Polski). Głosił, że: „Polacy teraz w swoich zamiarach upadną i Polska trzykroć będzie rozszarpana. Różni ludzie kusić się będą o jej odbudowę, ale nadaremnie. Przyjdzie wielki mąż od zachodu i Polacy oddadzą się jemu na usługi; wiele im przyobieca, a mało uczyni i chociaż nazwą się znowu narodem, będą jęczeli pod jarzmem Niemców i Moskali. Potem zostanie ich królem człowiek zły i zacięty, który wiele krwi przeleje. Polacy powstaną przeciwko niemu i jeszcze raz upadną przez nieład i niezgodę. Długo niewola i ucisk rozciągnie się nad nimi, aż na koniec zajaśnieją błogie czasy, kiedy naród sypnie pieniędzmi; Mahometanie w Horyniu napoją swoje konie i Moskale dwa razy na głowę pobici zostaną: raz pod Batowem około Semi-mohił (siedmiu mogił), drugi w jarze Hanczarycha zwanym. Od tego czasu Polska zakwitnie od Czarnego do Białego morza i będzie trwała po wieki wieków”. Przepowiednie miały wielkie znaczenie także jako element pocieszenia i dawania nadziei na lepszą przyszłość. W czasie okupacji, podczas II wojny światowej, popularność biły przepowiednie Sybilli, m.in. o tym, że gen. Anders na białym koniu powróci i pokona wrogów Polski – mówi muzealnik.

Także w Kotlinie Jeleniogórskiej i Karkonoszach pojawił się przed wiekami wieszcz (po staropolsku „wieszczenie” to przewidywanie przyszłości), wizjoner i wróżbita, znany jako Hans Rischmann, który w I połowie XVII wieku zdobył niemały rozgłos na Śląsku. Jego przepowiednie (częściowo spisane) odcisnęły duże piętno w świadomości mieszkańców regionu na tyle, że wszyscy kronikarze jeleniogórscy (Zeller, Hensel, Herbst i Vogt) poświęcili mu sporo uwagi.

Hans Rischmann naprawdę nazywał się Hanns Rischer lub Georg Rischer (nie wiadomo dokładnie, które imię jest poprawne). Urodził się ok. 1590 roku, prawdopodobnie w Łomnicy, ale później mieszkał w Głębocku. Był analfabetą, ale dzięki swojemu zachowaniu, ekstrawagancji i swego rodzaju sprytowi, zyskał wielki rozgłos w całej okolicy. Już jako 13-latek zaczął głosić publicznie swoje wizje. W tamtych czasach szerzyły się zabobony i liczne przesądy, dlatego też ludzie bardzo łatwo wierzyli we wszystko, co było im przekazywane w sposób niekonwencjonalny, inny, „natchniony” i trudny do ogarnięcia rozumem. Osobowość Rischmanna pozwalała mu wpływać na innych. Ludzie z zaciekawieniem słuchali i czytali jego przepowiednie. Naoczni świadkowie wierzyli, że tkwił w nich Duch Święty albo Szatan. Rozgłosu dodawał mu z czasem fakt, że część jego przepowiedni rzekomo sprawdziła się. Kronikarz z XVIII wieku, Johann Daniel Hensel, nazwał go fantastą, brzuchomówcą i blagierem, ale jednocześnie pisał, że „człowiek ten zdobył nieśmiertelną sławę” i doceniał, że „uhonorował także nasze miasto (Jelenią Górę) w swoich przepowiedniach” – mówi S. Firszt.

Tylko niewielka cząstka jego wystąpień została spisana i nie wiemy, czego dotyczyły w większości jego proroctwa. Wiadomo, że Rischmann potrafił stawać się na długie miesiące niemową (nawet na 9 miesięcy), a głos odzyskiwał dopiero kiedy wygłaszał swoje wizje. Co ciekawe ci, którzy go znali twierdzili, że miał słaby, kobiecy głos, ale gdy prorokował głos jego stawał się męski i donośny. Pierwsze odnotowane wystąpienia Rischmanna miały miejsce w 1617 roku, kiedy miał 27 lat. W początkowej fazie wojny trzydziestoletniej krążył po całej okolicy. Spotykało go wiele osób. Mówiono, że jakiś duch prowadził go przez góry i doliny, przez wody, na najwyższe szczyty, do zamkniętych kościołów i zakrystii. W tym czasie głosił katolikom liczne nieszczęścia. Robił to m.in. na podwórcu kościoła św. Erazma i Pankracego, pod wielką lipą, która rosła na północ od świątyni (drzewo to widziano jeszcze w II połowie XVIII wieku). Za głoszenie proroctw i włóczęgostwo (znano go w całej okolicy, a szczególnie w Jeleniej Górze i Cieplicach) zamykano go w areszcie. Chciano go też zabić, ale bano się, że może to sprowadzić jakieś nieszczęścia na zabójców.

Znane są dokładne i dobrze opisane dwa wystąpienia Hansa Rischmanna. Oba związane są ze wzgórzem Witosza (Prudelberg) w Staniszowie. Proroctwa poprzedzały przeraźliwe wrzaski, krzyki i inne nieartykułowane dźwięki wydawane przez Rischmanna, co przyciągało zaciekawionych mieszkańców Staniszowa i gapiów. Z czasem także odwiedzający teren Kotliny Jeleniogórskiej specjalnie odwiedzali to miejsce, aby zobaczyć tą miejscową osobliwość i wysłuchać słów wizjonera. To właśnie dzięki nim znane są dokładnie zdarzenia i ich przebieg, które miały tam wówczas miejsce.

Jedno z nich odbyło się 9 sierpnia 1630 roku, o godzinie 19.00, a przyglądało się temu 36 osób. Hans Rischmann (miał wówczas ok. 40 lat) leżał wśród skał na Witoszy. Nagle dostał konwulsji i zaczął wydawać nieartykułowane dźwięki, przypominające głos werbli i trąbek. Przez jego usta duch skarcił ludzi, że ostrzegał o wszystkim już w 1617 roku: „Gdy wszystko się dokona (mówił duch), mówić będzie znów, niczym normalny człowiek. A jeśli nawet uważacie go za czarownika, wyznawcę czarnej magii i kłamcę – dowiedzcie się w swojej hańbie i zepsuciu, w jaki sposób Bóg ukaże was za niewierność”. Po tych słowach Rischmann zaczął harczeć (świadkowie twierdzili, że grało mu w płucach jak organy). Wypowiadał słowa w niezrozumiałym języku i powtarzał „Rabias, Madias, Sablias”, „aż wreszcie uczynił gest odcinania głowy; wydał z siebie straszliwy wrzask, niczym Turcy i Tatarzy, gdy szykują się do bitwy, a wszystko to uczynił ów duch głosem silnym, lodowatym, choć przecież człowiek ów miał mieć głos słaby, prawie kobiecy”. Potem wstał. Przerażeni ludzie zaczęli się żarliwie modlić – opowiada muzealnik.

Rischmann prorokował dalej: „Są na ziemi cztery stworzenia, które rolę Pana niszczą, rozkopują i pustoszą. Pierwszym jest niedźwiedź, drugim wilk, trzecim dzik, czwartym lis. I tak z czterech stron świata, ze Wschodu, Zachodu, Południa i Północy, z Niemiec, Węgier, Polski, Czech i Moraw nadciągają Turcy, Hiszpanie i Francuzi i inne ludy, które kraj ten całkowicie spustoszą”. Krajem tym był oczywiście Śląsk, mała ojczyzna Hansa Rischmanna. Trzeba przyznać, że jak na analfabetę miał on dość duże rozeznanie geograficzne, polityczne i musiał znać chociażby podstawy Pisma Świętego. W tamtych czasach, kiedy toczyła się wojna religijna, przez zdominowany przez ewangelików Śląsk przechodziły różne oddziały wojskowe. Zagrożeniem dla miejscowej ludności byli żołnierze katolickich Habsburgów (w ich posiadaniu były Czechy, Morawy, część Węgier i Hiszpania), wspomaganych przez katolicką Polskę. Zagrożeniem dla całej Europy była ekspansja islamu poprzez podboje tureckie i parcie na kontynent. Turków wspomagała Francja, przeciwniczka Habsburgów (historia lubi się powtarzać). Zwierzęta, które wymieniał, które niszczyły ład i porządek, w symbolice chrześcijańskiej były przede wszystkim uosobieniem szatana, podstępnego, atakującego i prześladującego ludzi (Pańską owczarnię) – opowiada dyrektor Muzeum Przyrodniczego.

Drugie odnotowane i opisane proroctwo Rischmanna na Witoszy miało miejsce 19 lipca 1632 roku. Autentyczność tej relacji jest podważana, bowiem w odróżnieniu od pierwszego opisu ten jest rymowany. Karkonoski wróżbita i jasnowidz zapowiedział dalekosiężne zdarzenia, m.in.: 19 lipca 1633 r. miała spłonąć Jelenia Góra; po odbudowie miasta miał się zawalić ratusz; ratusz miał się zmienić; rynek miał zarosnąć trawą i miało się tam paść bydło; w latach 60. i 70. XVII wieku miała być reforma i rozwój i to, że spłonie doszczętnie podpalony zamek Chojnik.

Część tych przepowiedni sprawdziła się bardziej lub mniej dokładnie, jak podają późniejsze relacje. Nie wiadomo jednak, co podkreślał już w XVIII wieku Johann Daniel Hensel, kiedy zostały spisane proroctwa Rischmanna. Jeśli stało się to już po tych wydarzeniach, to może to była zwykła mistyfikacja i próba uwiarygodnienia wizjonerstwa karkonoskiego wieszcza. Przyjmując jednak, że w czasie proroctwa Rischmann wypowiedział takie właśnie słowa, to rzeczywiście zdarzenia przepowiedziane miały miejsce. Oto bowiem, co prawda z poślizgiem jednego roku, spłonęła Jelenia Góra; w dniu 2 lutego 1739 roku zawalił się ratusz, po odbudowie w 1744 roku ratusz wyglądał zupełnie inaczej; w czasie wojny trzydziestoletniej, rok po spaleniu się miasta, w 1640 roku w murach pozostało tylko 8 rodzin (ok. 50 osób), nikt nie dbał o rynek, więc mógł porosnąć trawą, a na nim mogło paść się bydło; po wojnie, w 1658 roku, w Jeleniej Górze powstał Cech Obywateli i Kupców, a w 1675 roku utworzono Kaufraterię Kupiecką, co dało podwaliny pod wspaniały rozwój Jeleniej Góry w XVIII wieku; a Chojnik rzeczywiście spłonął w 1675 roku, co prawda nie od podpalenia, ale od pioruna, ale zamienił się w popiół, jak prorokował Rischmann.

Zadziwiające dzisiaj dla nas są jego przepowiednie (jeśli są prawdziwe) względem Polski, co miał ująć w słowa: „O kraju polski, o kraju polski! Ty czarna dziuro! Od ciebie nadciągnie wielkie nieszczęście! Ty, Śląsku, będziesz musiał to przeżyć”. Do czego odnosiły się te słowa w 1632 roku? Był to rok śmierci Zygmunta III Wazy i objęcia tronu przez Władysława IV. Rzeczypospolita prowadziła wówczas wojny z Moskwą, Turcją i Szwecją, co dla Śląska nie było zagrożeniem. Niektórzy łączą tę przepowiednię z wydarzeniami mającymi miejsce w I połowie XX wieku i odzyskaniem przez Polskę tej dzielnicy. W tej sprawie pewności nie ma. Nie wszystkie przepowiednie Hansa Rischmanna podobały się słuchaczom. Niejednokrotnie groziła mu śmierć lub co najmniej ciężkie pobicie. Wtedy wpadał w furię i krzyczał przeraźliwie: „nie ważcie się atakować mnie cieleśnie”. Jego dziwne zachowanie budziło u niektórych zadziwienie i ciekawość, a u innych strach i niechęć. Konwulsje i dziwne gestykulacje można dzisiaj tłumaczyć jakimiś zaburzeniami psychicznymi, połączonymi z atakami epilepsji – mówi S. Firszt.

Niewątpliwie Hans Rischmann odbiegał całkowicie od innych mu współczesnych. Był człowiekiem chorym i jak byśmy dzisiaj powiedzieli „nawiedzonym”. Był wytworem epoki, strasznego czasu wojny religijnej, która trwała aż trzydzieści lat. Nie doczekał się jej zakończenia, zmarł w 1642 roku i został pochowany na cmentarzu w Łomnicy. W księgach parafialnych już ówcześni zapisywali, że: „Ten człowiek miał dziwnie w głowie”. Faktem jest, że właśnie to pozwoliło mu wejść do historii naszego regionu. Do dzisiaj się mówi, że aby osiągnąć sukces medialny, trzeba mieć właśnie trochę nie po kolei w głowie.

O czym się przeważnie pisze? Właśnie o tym. Taką rzeczywistość do dzisiaj kształtują media. Aż strach pomyśleć, jak opisywać nas będą następcy, mając do dyspozycji naszą współczesną medialną papkę. Nie jest to jednak, jak widać, wymysł naszych czasów – kończy Stanisław Firszt.

Czytaj również

Najnowsze artykuły

Wykonanie serwisu: ABENGO